poniedziałek, 23 stycznia 2017

3

22 września 1939
~Zosia~


            Uważnie przyglądałam się twarzom mężczyzn siedzących wokół drewnianego, wyszorowanego stołu, wśród nich znajdował się mój ojciec. Miał lekko zmarszczone brwi, zmarszczki na jego twarzy były jeszcze bardziej widoczne, a dolna warga nerwowo drżała. Uderzył pięścią w ławę i gwałtownie wstał z miejsca.
            - Czy wy myślicie, co robicie?! To nie ma najmniejszego sensu! Nie możecie! – Krzyczał wymachując rękami, ukazując tym swoje oburzenie.
            - Myślę, że to dobry pomysł… - Wtrącił się Robert zerkając na mnie. Opuściłam wzrok na swoje dłonie, które nagle wydały mi się najciekawsze na świecie.
            - Jesteś za młody żeby zrozumieć pewne rzeczy. – Warknął wściekle. – Nie zgadzam się. To zbyt niebezpieczne. – Dodał, po czym opuścił miejsce spotkania nie zapominając o głośnym trzaśnięciu drzwiami przy opuszczaniu pomieszczenia.
            - I tak uważam, że powinniśmy wyjść na zewnątrz pomimo zagrożenia. – Odparł Wojtek opierając głowę na dłoni, wyglądał na wyjątkowo znudzonego całą sytuacją jakby właśnie nie toczyła się wojna, jakby nasze życie nie było zagrożone na każdym kroku.
            - To mało rozsądne Wojtek. – Wtrącił pan Antoni siedzący zaraz obok niego. – Możecie zginąć, Niemcy są wszędzie.
            - Nie mamy pewności czy zaraz nie pojawią się tutaj. – Wstał z miejsca. – Jeśli tak stawiacie sprawę to ja wychodzę. Zawołajcie mnie jak będziecie mieli jakieś konkretne zadanie do wykonania dla mnie.
            Opuścił pomieszczenie a zaraz po nim pan Antoni mrucząc pod nosem obelgi w kierunku Wojtka. Zostałam sama z Robertem, który intensywnie się we mnie wpatrywał jakby czekał na mój najmniejszy ruch. Westchnęłam cicho i wstałam z miejsca, jednak poczułam jak jego dłoń zaciska się na mojej. Chciałam się wyrwać, ale skutecznie mi to uniemożliwił zaciskając uścisk.
            -, Czemu mnie unikasz Zosia? – Zapytał patrząc mi prosto w oczy. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć, więc odwróciłam wzrok wpatrując się w drzwi i modląc o wybawienie.
            - Nie unikam, wydaje ci się.
            - Próbujesz zrobić ze mnie idiotę? – Podniósł lewą brew do góry i spojrzał na mnie powątpiewająco.
            - Nie. Po prostu… To nie ma prawa bytu Robert. Nie drąż, po prostu daj mi spokój. – Wyrwałam dłoń z jego uścisku patrząc na jego twarz, na której malowało się zdziwienie. Wyszłam z pomieszczenia zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Aby nie musieć już dzisiaj z nikim rozmawiać udałam się prosto do części sypialnej, w której położyłam się na kawałku podłogi przeznaczonym tylko dla mnie.
            Chyba powoli zaczynałam rozumieć jego zachowanie… Szukał odskoczni, a ja byłam idealną kandydatką na to miejsce, chyba postąpiłam dokładnie tak samo. To było przykre, aczkolwiek wojna ma w sobie coś, że spycha moralność ludzi gdzieś na drugi plan. W trakcie wojny ludzie robią rzeczy, których nigdy nie zrobiliby normalnie. Chociaż może to wtedy pokazują swoją prawdziwą naturę, bo czują się bezkarni?
            Moje rozmyślania przerwał głośny huk, usłyszałam pisk kobiet, krzyk mojego ojca. Zerwałam się szybko na równe nogi i pobiegłam w miejsce, jak mniemałam, wybuchu. Może nie było to zbyt rozsądne, ale jakiś cichy głosik na tyle mojej głowy jednak kazał mi to zrobić. To, co tam zobaczyłam nie było aż tak drastyczne jak się tego spodziewałam, w zasadzie nikomu nic się nie stało. Wszyscy byli cali i zdrowi, jedyną zmianą, którą zdołałam dostrzec był gruz w okolicy schodów. Jednak wszyscy byli przerażeni, widziałam niemy strach wymalowany na ich twarzach. Ponownie spojrzałam na gruz, lecz widoczność przysłaniała mi chmura pyłu powstałego w trakcie wybuchu. I to, co tam zobaczyłam również mnie zmroziło.
            Niemcy.
            Stojący na przedzie mężczyzna miał ciemniejsze niż wszyscy inni włosy i piwne oczy. Uśmiechał się z wyższością spoglądając na nas. Miał w oczach coś strasznego, poza wypisanym w nich gniewem i nienawiścią. To było coś innego, coś dużo gorszego niż chęć zabicia nas wszystkich. W dłoni pewnie trzymał pistolet wymierzony w nas, powiedział cicho kilka słów po niemiecku, najwyraźniej do swoich towarzyszy. Chyba zdawali się tylko na to czekać, bo z ogromnymi uśmiechami na twarzach wycelowali w nas swoje pistolety. I zaczęli strzelać.
            Poczułam jak moje ciało zostaje przygwożdżone do ziemi czyimś znacznie większym. Oddech tej osoby był niespokojny, zdawał się denerwować, ale ja nie czułam strachu. Czy to możliwe, że nie bałam się śmierci? Od początku wojny doskonale wiedziałam, że czeka mnie odejście z tego świata, czy to miało być już teraz? Czy miałam zginąć tak po prostu? Bez walki? Nigdy nie byłam jakoś szczególnie waleczna, zawsze na wszystko się zgadzałam. Można było rzec, że byłam bardzo ugodowym człowiekiem. Nigdy z nikim się nie pokłóciłam, tak na poważnie, a co tu dopiero mówić o walce? O biciu się?
            Zaraz, o czym ja w ogóle myślę na chwilę przed śmiercią?! 
            Podniosłam głowę do góry, chcąc zobaczyć jak wygląda sytuacja, pięciu Niemców ostrzeliwało podziemia szpitala, trafiając albo w ludzi albo w ściany. Hałas był przeraźliwy, oprócz dźwięków wystrzałów można było usłyszeć krzyk ludzi oraz przeraźliwy szloch. Nigdzie nie mogłam dostrzec ojca. Jeden z Niemców podniósł otwartą dłoń do góry, jak później zrozumiałam, dając sygnał, aby przestali. Podszedł do mnie wolnym krokiem. Skopał ze mnie mężczyznę, który uratował mi życie, a mnie podniósł do góry. Ledwo stałam na nogach lekko się chwiejąc, lecz on zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Chwycił mój podbródek w dwa palce i mocno pociągnął do góry zmuszając do popatrzenia mu w oczy. Uważnie lustrował wzrokiem moją twarz na chwilę zatrzymując się na oczach. W jego twarzy coś drgnęło, coś jakby zdawało się zmienić. Prychnął cicho patrząc na bliznę na moim podbródku, nabytą za czasów niemowlęcych. Zerknął za moje plecy w tym samym czasie wystrzeliwszy z broni powalił pana Antoniego.
            - Sukinsyn. – Warknęłam cicho.
            - Jaka waleczna. – Zakpił ponownie spoglądając mi w oczy.
            Rozumiał polski?!
            Puścił moją twarz, po chwili uderzając kolanem w mój brzuch. Sapnęłam głośno zginając się w pół, podniósł mnie za ramiona do góry, po czym popchnął do przodu.
            - Nauczę cię szacunku do rasy panów gówniaro. – Warknął tuż przy moim uchu. Wzdrygnęłam się czując jego oddech na swojej szyi. Wręcz mnie wrzucił w ramiona swojego towarzysza, który wykręcił moje ręce do tyłu.
            - Tym, którzy przeżyli. Oficjalnie ogłaszam, że Warszawa od teraz jest pod zwierzchnictwem Adolfa Hitlera! Miasto zostaje wcielone do Trzeciej Rzeszy! – Krzyknął patrząc na garstkę żyjących ludzi, następnie zaśmiał się kpiąco. Odwrócił się plecami do moich przyjaciół i wszedł po schodkach, które prowadziły na wyższe kondygnacje szpitala. Przy ujściu kucnął wyciągając ręce, drugi Niemiec podsadził mnie. Wciągnął mnie na górę, rzucając mną o ziemię. Starałam się myśleć logicznie, lecz pulsujący ból w okolicy brzucha zdecydowanie mi to uniemożliwiał. Wstałam chwiejnie i podążyłam za Niemcem, który w skowronkach wyszedł ze szpitala zaciągając się świeżym powietrzem. Nieświadomie sama to zrobiłam. Od tak dawna nie czułam niczego poza typowym piwniczym zapachem.
Pod bramą szpitala, gdzie właśnie zmierzaliśmy, stał wysoki, dobrze zbudowany Niemiec. Palił papierosa obserwując nasz pochód, lecz z każdym kolejnym krokiem coraz mocniej czułam bijącą od niego aurę. Mówiła tylko jedno, niepokonany. Wyglądał i czuł się jak zwycięzca. Kiedy dostrzegł mnie między Niemcami z wściekłością rzucił papierosem o ziemię zgniatając go ciężkim, żołnierskim butem.
- Mario do cholery! Kazałem ci ogłosić, że przejęliśmy Warszawę a nie brać zakładników! Nie wyraziłem się wystarczająco jasno kretynie?! A wy, czemu go nie powstrzymaliście?! – Krzyczał patrząc na mężczyzn z ognikami wściekłości w oczach.
- Nie będę sobie pozwalał, żeby jakaś polska szmata mnie obrażała. – Warknął w swojej obronie Mario, a przynajmniej tak wywnioskowałam.
- Nie obchodzi mnie twój honor idioto! Masz ją wypuścić. – Bardziej rozkazał niż powiedział Niemiec.
Dlaczego nie chciał mnie zabić tak jak wszyscy inni? W mojej głowie zaczęło pojawiać się milion pytań. Czy był dobrym Niemcem? Czy tacy w ogóle istnieli? – To rozkaz. – Dodał, żyłka na jego czole niebezpiecznie pulsowała. Jeden z osobników, który do tej pory trzymał moje ręce, rozluźnił uścisk, widząc wzrok dowódcy, puścił mnie całkowicie pozwalając odejść.
Miałam nogi jak z waty, nie mogłam chodzić. Zrobiłam krok w tył, skinęłam głową w ramach podziękowania i zaczęłam biec w stronę szpitala, musiałam się dowiedzieć czy mój ojciec żyje. Czy zostałam sama? Chociaż jedna rzecz nie dawała mi spokoju, dlaczego ten Niemiec kazał mnie wypuścić? Dlaczego mnie nie rozstrzelał? Poza tym, wydawał się taki piękny…

~Marco~

            Stałem w mieszkaniu dowódcy czekając na rozkazy. Nie podobało mi się to, że Niemcy zdobywali mieszkania w Warszawie uprzednio mordując właścicieli. To było złe. Mimo wszystko, każdy człowiek zasługiwał na szacunek i nie rozumiałem jak można było zabić kogokolwiek tylko po to, żeby zająć jego mieszkanie? Bestialstwo, inaczej nie potrafiłem tego nazwać. Pokój, w którym stałem był urządzony dosyć prosto i bardzo funkcjonalnie, w rogu stało przykryte białym kocem łóżko, po drugiej stronie, również w rogu mieściła się szafa wykonana z ciemnobrązowego drewna, na jej boku można było dostrzec nacięcia. Jakby ktoś mierzył tu wzrost. Szafa nie wyglądała na bardzo starą, więc musiało mieszkać tu dziecko, zanim zostało zamordowane. Westchnąłem głośno i podszedłem do okna. Widok był naprawdę przyjemny, jeśli odrzuciło się świadomość, że wszędzie tam leżały martwe ciała, można było powiedzieć, że nawet zachwycający. Taki zwykły, a jednak piękny. Obserwowałem słońce kierujące się ku zachodowi, kiedy drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. Generał wszedł do pomieszczenia i zajął miejsce przy stoliku znajdującym się na samym środku pokoju. Gestem dłoni zaprosił mnie, abym do niego dołączył. Krzyknął coś niezrozumiałego, kiedy pojawił się mały chłopczyk. Był przerażony. Jego małe, zielone oczy były pełne strachu, drobne dłonie się trzęsły a on sam oddychał głośno i niemiarowo. Spojrzałem na niego ze współczuciem, postawił na stole tacę, którą trzymał chwilę wcześniej. Powiedział coś, co chyba miało być jakąś formą grzecznościową i ukłoniwszy się nisko, opuścił pomieszczenie, uprzednio zamykając drzwi. Miał może z siedem lat, i na pewno nie był Niemcem.
            Podniosłem wzrok na generała unosząc jedną brew do góry.
             - Nie patrz tak na mnie Reus. Wbrew pozorom też mam serce. – Odrzekł na me nieme pytanie. – Nie pozwoliłem go zabić. Tak płakał za mamą, to było głupie, ale może mi się na coś przydać. Wydaje się inteligentny, szybko łapie niemiecki, może go adoptuję? Kto wie? – Słysząc to, pożałowałem, że zdążyłem upić łyk kawy przyniesionej przez chłopaka. Zachłysnąłem się nią patrząc z niedowierzaniem na mojego zwierzchnika, nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Natomiast on zaśmiał się głośno.
            - Przepraszam. Nie spodziewałem się. – Wymamrotałem spoglądając na plamę powstałą na mundurze przed chwilą.
             - W pełni rozumiem, sam się tego nie spodziewałem. – Powiedział wzruszając ramionami. Taki wesolutki, z wypiekami na twarzy i dobrodusznym uśmiechem, wyglądał na dobrego dziadziusia, a nie na najlepszego generała Trzeciej Rzeszy. Jednak jego rysy twarzy nagle stężały i powrócił stary, dobry generał.
            - Ale nie kazałem ci tu przychodzić, żeby pochwalić się chłopakiem. Reus, czytałem w raporcie, że kazałeś wypuścić kobietę wziętą za zakładniczkę w trakcie natarcia, czy to prawda? – Zapytał mężczyzna groźnym tonem.
            No właśnie, ta Polka. Sam nie za bardzo wiedziałem, dlaczego aż tak bardzo zależało mi na tym, aby Mario ją wypuścił. Może to przez te oczy? Pełne woli walki, nieskrywanej nienawiści do nas, chciałbym zobaczyć ją w walce, w której ona też miałaby szansę. Poza tym, zdziwienie na twarzy moich żołnierzy było tego warte.
            - Po pierwsze wyglądała bardziej na Niemkę niż na Polkę. – Zauważyłem powoli pijąc kawę. Starałem się ważyć każde słowo, aby nie powiedzieć czegoś nie tak. – Po drugie, rozkazy od pana brzmiały inaczej. Nie było mowy o braniu zakładników, a doskonale pan wie, że nienawidzę zbędnego rozlewu krwi, szczególnie młodych ludzi. A Mario ewidentnie upatrzył ją sobie za cel, jeśli mam być szczery nie za bardzo wiem, dlaczego.
            - Nienawiść Mario do Polaków może nam się bardzo przydać. Ale to prawda, postąpiłeś dokładnie według moich zaleceń. Czy nie chciałbyś czasem troszkę się zbuntować Marco? Jesteś doskonałym strategiem a mimo to zawsze uważnie słuchasz moich rad i nanosisz na plany wszystkie poprawki, które zasugeruję.
            - Ponad wszystko cenię doświadczenie. – Odparłem pewnie. – Dzięki pana doświadczeniu możemy być w stanie uniknąć błędów, które ja mógłbym popełnić zdając się tylko na intuicję.
            - I za to cię cenię Marco! Tak trzymać żołnierzu! – Powiedział znów wesołym tonem popijając kawę. – Mam do ciebie jeszcze kilka spraw organizacyjnych. Chciałbym, żebyś również załatwił sobie jakieś mieszkanie, wygodnie by było gdyby znajdowało się blisko tego. Często będę cię wzywał na rozmowy. – Skinąłem głową. – Chciałbym abyś dowodził swoim oddziałem dalej, częstotliwość i rozmieszczenie patroli zostawiam tobie. Jakaś łapanka czy ostrzelanie raz na jakiś czas nie zaszkodzi, muszą wiedzieć, kto i dlaczego rządzi. Rozumiesz?
            - Tak jest! – Zasalutowałem gwałtownie wstając. Generał uśmiechnął się życzliwie. - To dobranoc Marco. Jesteś dobrym człowiekiem. – Powiedział również wstając.      - Mogę mieć prośbę? – Spytałem ostrożnie, uważnie obserwując reakcję generała, kiedy powoli skinął głową uśmiechnąłem się szeroko. – Chciałbym porozmawiać z tym chłopcem. Mówił pan, że coś rozumie po niemiecku.
            - Prawda, zaskakująco dużo. – Pokiwał głową intensywnie nad czymś myśląc. – No dobrze. Nie widzę problemu.
            Wyszedłem z pokoju, stojąc w korytarzu zastanawiałem się gdzie mógł być pokój chłopaka. Wybrałem drzwi zaraz obok przejścia do kuchni i cicho zapukałem. Odpowiedziało mi ciche „proszę”.  Wszedłem do środka, chłopiec siedział na wypłowiałym dywanie skubiąc rączkami jakąś kartkę, którą trzymał.
            - Mogę? – Spytałem tak wesoło na ile było mnie stać. Dziecko z niepewnym uśmiechem pokiwało głową. – Nazywam się Marco, a ty? – Zapytałem siadając obok niego na dywanie. Broń, którą miałem schowaną pod mundurem, boleśnie wżynała mi się w miednicę.
            - Jan. – Powiedział nieśmiało, jednak jego oczy skrywały ogromny strach.
            - Hej, nie bój się mnie. To, że jestem Niemcem, nie znaczy, że cię skrzywdzę. Dobrze? – Rzekłem patrząc na dziecko. Rozumiał mnie, ale nie wierzył. No w końcu to Niemcy pozbawili go rodziny, rozumiałem go mimo wszystko. – Posłuchaj mnie uważnie, generał to mimo wszystko dobry człowiek, wiąże z tobą duże nadzieje, nie zawiedź go. I pamiętaj, nie zrobi ci krzywdy, dobrze? Gdybyś potrzebował w czymś pomocy, chętnie ci pomogę. Zapytaj tylko generała o namiary na mnie. – Nie wiedząc, co mogę więcej powiedzieć, poczochrałem włosy chłopaka. – Niedługo znowu wpadnę. Nie bój się mnie. Nie zrobię ci krzywdy. – Wyznałem wstając z podłogi. Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco i wyszedłem z pokoju. Pożegnało mnie ciche „dziękuję”.


Tak się zastanawiałam.. Czy ktokolwiek jeszcze tu zagląda? :D Nie? Nikt..? XD No nic, dodaję obiecany rozdział.~ 
Do zobaczenia! 
I wiem, że pojawiam się po xxx czasu, strasznie mi przykro, że tak długo nic tu nie napisałam. Ale jestem. 
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda :)
Pozdrawiam cieplutko! ♥ 


~fulmine


1 komentarz:

  1. Świetny rozdział. Marco mimo że jest Niemcem, to jednak ma dobre serce. A o Mario szkoda gadać... ale cóż, wojna to wojna.
    Czekam na kolejny rozdział. Ta historia jest bardzo wciągająca :) Widać, że masz talent do pisania :)
    Pozdrawiam,
    Snadra

    OdpowiedzUsuń