poniedziałek, 4 lipca 2016

1

7 września 1939
            
             Patrząc na ciała ludzi leżących pod gruzami, dostawałam drgawek, moje ciało drżało, a ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Klęczałam na ruinie budynku starając się uzmysłowić sobie, co się wydarzyło. Moja ciotka nie żyła, moja ukochana siostra nie żyła. Głośny szloch wydobył się z mojego gardła zanim zdążyłam go powstrzymać. Poczułam jak mężczyzna klęknął obok mnie, lekko potarł moje ramię chcąc dodać mi otuchy. Byłam mu wdzięczna za ten mały gest.
            - To straszne, co się wydarzyło, obiecuję, że nie zostawimy tak tego, ale musimy wracać. – Powiedział zapewne przerażony wizją tego, że moglibyśmy spotkać Niemców.
            Usłyszałam jak wstaje z ziemi, otrzepał z pyłu swoje ciemne spodnie, ja nadal klęczałam nie mogąc się ruszyć, serce mi biło znacznie szybciej niż zwykle, do oczu cisnęły się łzy. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa, nie byłam w stanie wstać, jednak wiedziałam, że muszę. Musiałam być silna dla Anieli. Pokiwałam tylko głową, a Wojtek podał mi dłoń pomagając wstać. Rozejrzałam się wokoło, wszędzie unosił się szary pył, niegdyś pełne życia miejsce było całkiem puste. Żadnej żywej duszy oprócz nas, spojrzałam na Wojtka, który z przerażeniem przewrócił mnie na ziemię, zakrztusiłam się unoszącym się kurzem a on zakrył mi usta dłonią dając znać, żebym była cicho.
            Leżałam na brzuchu, przy mojej twarzy znajdowała się twarz mojej siostry, jej puste, martwe oczy spoglądały na mnie. Na jej drobniutkiej, ślicznej buźce zastygł wyraz przerażenia, wiedziałam, że ten widok przez długie lata będzie śnił mi się po nocach. Chciałam odwrócić głowę, lecz Wojtek tylko mocniej przycisnął mnie do ziemi. Po krótkiej chwili usłyszałam kroki, doszły do tego głosy, kilku mężczyzn rozmawiało po niemiecku. Teraz rozumiałam skąd zachowanie Wojtka, nie mieliśmy szans, żeby się ukryć, więc udawaliśmy zwłoki. Poczułam silny ból w prawym boku, jeden z Niemców kopnął mnie w żebra. Żeby nawet do martwych nie mieć szacunku? Cudem stłumiłam krzyk i zacisnęłam mocniej zęby. Starałam się udawać, że nie oddycham, że nie żyję i się nie ruszam, ale wewnątrz cała drżałam.   
- Będziemy to sprzątać? – Zapytał dziwnie akcentując każde słowo jakby nie za bardzo wiedział, co ma robić, albo był mocno zestresowany.
- No, co ty, dobrze się czujesz? Sami to zrobią i jeszcze będą nam wdzięczni, że pozwoliliśmy im wziąć zwłoki i je pochować, żałosne obrzędy. – Zaśmiał się, nienawidziłam go z całego serca. Ten śmiech, ten głos był dla mnie jedną wielką obrzydliwością. – Co z tobą Andreas? Żałujesz ich? – Słyszałam jak mężczyzna wzdycha.
- Nie. Chodźmy stąd, nie lubię patrzeć na zwłoki. – Rzucił i obydwóch mężczyzn odeszło, po kilku minutach, które zdawały się trwać wieczność, Wojtek podniósł głowę i rozejrzał się wokoło. W promieniu wzroku nie znajdowała się ani jedna żywa osoba. Wstał z ziemi otrzepując się z gruzu i pyłu, sama zrobiłam to samo. Nadal miałam miękkie kolana, ale nie chciałam widzieć już Niemców, po prostu nie chciałam. Brzydzili mnie. Miałam wrażenie, że chłopak czuje to samo, uśmiechnął się kwaśno.
- Musimy uciekać, trzymaj się mnie. – Pokiwałam tylko głową na znak, że rozumiem.
Biegliśmy dużo wolniej niż poprzednio, Wojtek, co chwilę zatrzymywał się przy każdym skrzyżowaniu i rozglądał się czy przypadkiem nie ma w pobliżu Niemców, w rezultacie do punktu kontaktowego dotarliśmy bardzo późno, Robert już był, czerwony ze złości.
- Gdzie wyście byli?! I jak wy wyglądacie?! – Nie krzyczał, po prostu ton jego głosu był ostry i bardzo nieprzyjemny, doskonale wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Zmieszany blondyn spojrzał na swoje brudne spodnie i nie wiedział, co powiedzieć.
- To moja wina. – Przyznałam. – Chciałam zobaczyć co z rynkiem, musiałam. Moja ciocia tam była.
Robert siarczyście zaklął pod nosem.
- Pomyśleliście, co by było gdybyście spotkali tam Niemców? – Jego głos złagodniał, patrzył na nas jak tatuś na niegrzeczne dzieci.
- W zasadzie to spotkaliśmy. – Wyrzucił z siebie Wojtek, Kuba wraz z żoną usiedli z wrażenia, Robert zbladł, przez kilka chwil nie wiedział, co powiedzieć.
- Jak to możliwe, że żyjecie? – Wykrztusił łamiącym się głosem.
- Udawaliśmy zwłoki. – Wojtek wzruszył ramionami. – Lepiej mi powiedz, co z Kamińskim.
- Twoja pomysłowość nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać Wojtek. – Robert pokręcił głową z aprobatą. – Jeśli natomiast chodzi o Kamińskiego to wszystko w porządku. Zeszli do piwnic szpitala. Pytał o ciebie Zosia, powiedziałem mu, że masz się w miarę dobrze i mam nadzieję, że nie kłamałem. Postaram się dziś was przetransportować do niego, póki, co musimy zdobyć jedzenie. – Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
Zaproponowałam mężczyznom, żebyśmy poszli do jednego z piekarzy cioci, na pewno będzie wiedział, co zrobić a i ze względu na ciocię na pewno chętnie pomoże. Robert chętnie na to przystał, jednak Wojtek pozostawał sceptyczny, zasypywał nas pytaniami, co będzie, jeśli spotkamy Niemców. Na samym końcu zgodził się pójść, lecz zastrzegł sobie, że jeśli zauważylibyśmy jakieś niebezpieczeństwo natychmiast udamy się do schronu.
Po kilku minutach biegu stanęliśmy przed drzwiami domu piekarza, dopiero teraz doszło do mnie, że przecież mogło go nie być w domu, mógł uciec, schować się w schronie dokładnie tak jak my, albo umrzeć w trakcie ataku. Przy ostatniej myśli pokręciłam głową, nie mógł umrzeć, żył a ja musiałam w to wierzyć. Wojtek jako pierwszy podszedł do drzwi wejściowych, cicho zapukał, lecz drzwi drgnęły, nacisnął klamkę i drzwi ustąpiły. W domu zastała nas grobowa cisza, miałam wrażenie, że każdy nasz krok słychać na ulicy, nie zdawałam sobie sprawy z tego jak drżę dopóki Robert nie zwrócił na to uwagi pytając czy mi nie zimno. Było mi zadziwiająco ciepło, po prostu bałam się tego, co zobaczę. Z salonu przeszliśmy do małego aneksu kuchennego, tam również nikogo nie było. Wycofaliśmy się i skierowaliśmy się ku sypialni, gdzie leżała na podłodze szkatułka z biżuterią, teraz już pusta. Został w niej tylko srebrny łańcuszek. Otworzyłam szafę stojącą naprzeciwko łóżka i nie zobaczyłam w środku ani jednej rzeczy. Wyjechali. Wyszłam do przedpokoju, gdzie Wojtek się rozglądał. Po chwili usłyszeliśmy trzask deski przy wejściu, natychmiast padliśmy na podłogę.
- Ktoś tu jest? – Głos piekarza rozniósł się po domu, który powinien pozostać pusty. Wstałam z ziemi, jego zielone oczy były pełne przerażenia.
- Boże Zosia, ty żyjesz.
- Tak i potrzebuję pana pomocy.
Pokiwał głową na znak, że się zgadza. Wziął z sypialni łańcuszek, po który przyszedł, przedstawiłam mu moich towarzyszy. Widziałam jak nieufnie na siebie patrzą, ale w tej chwili nie mogłam niczego na to poradzić. Zamiast do punktu kontaktowego pobiegliśmy prosto do szpitala.
Szczerze mówiąc, od kiedy usłyszałam, że z tatą wszystko w porządku zrobiło mi się lżej na sercu, strasznie się o niego martwiłam, ale z drugiej strony czułam się winna. Pozbawiłam go kolejnej osoby w rodzinie. Najpierw stracił ukochaną żonę, potem dziecko i siostrę, to musiało być dla niego okropne. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie ogromu bólu, który w sobie nosił. Po części z mojej winy. Pozwoliłam Anieli umrzeć, pozwoliłam, aby Niemcy ją zabili, gdyby tylko poszła ze mną, przeżyłaby. Przed oczami stanęła mi jej twarz, zastygła w przerażeniu, jej oczy pełne strachu, bólu. Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, chciałam nad sobą panować, ale nie potrafiłam znieść śmierci siostry od tak, to była jedyna osoba, która naprawdę mnie rozumiała i wspierała. Był jeszcze tata, ale nie bywał w domu często, zazwyczaj siedział w pracy wracając późną nocą i wychodząc wcześnie rano. Teraz do mnie docierało, że to nie tylko praca, wnioskując z rozmów moich towarzyszy od pierwszej wojny wraz z moim dziadkiem gromadzili broń na wypadek wojny, nie było to łatwe, ale dziadek miał kilku znajomych, którzy bez problemu to załatwiali, wszystko było w porządku, nie znali prawdziwego nazwiska mojego dziadka, tylko pseudonim, myśleli, że mieszka w Poznaniu, nie w Warszawie. Nie było szans, żeby zdradzili Niemcom nasze położenie. Byłam przerażona wizją mojego taty z karabinem, ale dzięki temu czułam się bezpieczniejsza.
Przekraczając próg szpitala pierwszy raz pomyślałam, że cieszę się na widok tego miejsca, zaraz zobaczę ojca. Jednak podczas schodzenia w dół, czułam nieopisany strach, nie potrafiłam powiedzieć skąd się wziął, przecież powinnam być spokojna, powinna mnie uspokajać wizja ojca czekającego na najniższej kondygnacji. Po tym jak weszłam na salę i zobaczyłam jedynego żyjącego krewnego zrozumiałam skąd wziął się strach, to ja miałam powiedzieć mu o śmierci Anieli, cioci. Nie ja chciałam być tą osobą, ale musiałam. Musiałam być silna, nie mogłam okazywać słabości.
- Zosia! Boże jak dobrze cię widzieć. – Krzyknął ojciec podbiegając do mnie z kartą jakiegoś pacjenta w dłoni. Szczerze się uśmiechnął i przytulił mocno do siebie. – Tak się o ciebie bałem. Robert mówił mi, że żyjesz. Nic ci się nie stało?
- Wszystko w porządku tato. – Spojrzał na mnie, zmierzył mnie wzrokiem tak samo jak wszystkich wchodzących do pomieszczenia.
- Gdzie Aniela? Gdzie Helena?
- One nie żyją tato, hitlerowcy je zabili.
Nigdy nie widziałam, aby ojcem targnęły emocje, nawet na pogrzebie mamy był spokojny. Nigdy nie okazywał przy nas złości, zawsze odreagowywał w samotności. Tego dnia to się nie zmieniło, upadł na kolana i zakrył twarz dłońmi, chciałam jakoś mu pomóc, dać znak, że jestem z nim. Ale nie wiedziałam, co mogłabym zrobić, zamiast tego Robert kucnął przy nim i ruchem dłoni nakazał nam się oddalić. Razem z Wojtkiem odeszliśmy w kąt gdzie siedziała garstka lekarzy. Spojrzeli na mojego kompana.
- Może panu opatrzyć te ranę? – Spojrzał i na mnie i na nią pytającym wzrokiem,. Nie widziałam żadnej rany, jednak po chwili dotarło do nas, że mówi do Kuby stojącego za nami. Na jego policzku znajdowała się głęboka rana, z której sączyła się krew. To zadziwiające, że wcześniej tego nie zauważyłam. Dotarło do mnie, że zbyt wiele uwagi poświęcałam samej sobie, nie przejmowałam się innymi, nie myślałam o konsekwencjach moich czynów, robiłam wszystko, aby mnie było wygodnie. Przecież gdybym nie chciała zostawić Anieli u cioci nadal by żyła, gdybym została z nimi ja bym nie żyła i może to było lepsze.
- O czym myślisz? – Zapytał Wojtek siedzący obok mnie. Zatopiona w myślach nawet nie zauważyłam, kiedy się do mnie dosiadł, nie zauważyłam nawet, kiedy ja usiadłam. Rozejrzałam się szybko, wszędzie wokoło byli lekarze, pielęgniarki i ciężko chorzy ludzie. Nie dostrzegłam wszystkich z personelu a i tak małe pomieszczenie nie pomieściłoby wszystkich, mimo, że piwnica rozciągała się pod całym szpitalem, doszłam do wniosku, że część ludzi musi być na wyższych piętrach bądź w innej części piwnicy.
- O niczym ważnym. – Nie chciałam wyjść na słabą, chciałam mu pokazać, że jestem silna. Poza tym, miał wystarczająco dużo własnych zmartwień, nie chciałam dokładać mu kolejnych. To ja naraziłam dziś jego życie, to dla mnie ryzykował własne życie. – Chciałam ci podziękować.
- Za co? – Zapytał szczerze zdziwiony spoglądając mi prosto w oczy.
- Uratowałeś mi życie, i ryzykowałeś swoim. To dużo.
- Nie przesadzaj, to nic takiego.
- To bardzo dużo, naprawdę dziękuję.
- Może spróbuj się przespać? Niewiele spałaś w schronie, a teraz jesteśmy bezpieczni.
Pokiwałam głową, miał rację. W schronie spałam bardzo mało nie chcąc uronić ani słowa z tego, co mówią, dochodziło do tego zamartwianie się o krewnych. Wtedy jeszcze łudziłam się, że reszta mojej rodziny żyje. Jak głupia byłam myśląc, że ktoś może przeżyć taki atak. Czułam się winna śmierci moich krewnych. Położyłam się na ziemi, przykrył mnie zieloną płachtą pachnącą szpitalem. Zapadłam w bardzo niespokojny i płytki sen, przed oczami cały czas miałam smutną twarz mojej uroczej siostry, mówiącej mi, że to moja wina, że to wszystko, co się dzieje jest przeze mnie.
Ze snu wyrwał mnie ciepły i spokojny głos Roberta.
- Przyniosłem ci jedzenie. – Powiedział kładąc obok mojej twarzy malutką grudkę ciasta. Podziękowałam i usiadłam na podłodze, obok mnie leżał Wojtek, który w trakcie snu wyglądał jak aniołek. Był naprawdę silny i podziwiałam go. Mimo konsekwencji zawsze robił to, co podpowiada mu serce, nie patrzył na swoją wygodę tylko na innych ludzi, jego serce pełne było ciepła. Szczerze zazdrościłam mu tego daru, chciałam stać się bardziej otwarta na ludzi, bardziej wrażliwa, mniej egoistyczna. Przełamałam bułkę na pół i potrząsnęłam ramieniem Wojtka. Usiadł natychmiast z przerażeniem w oczach.
- Co się dzieje? – Nawet w trakcie snu był gotowy do działania.
- Nic takiego, Robert przyniósł jedzenie. – Podałam mu pół bułeczki.
- Dziękuję, ale nie jestem głodny. Jedz. – Powiedział z uśmiechem i z powrotem położył się na ziemi, zanim zdążyłam ugryźć pierwszy kawałek mojej połówki zasnął. Mimo jego odmowy postanowiłam zostawić mu połówkę, byłam głodna, ale on też, był dużo większy i potrzebował więcej jedzenia, postanowiłam znaleźć mu coś jeszcze, żeby po przebudzeniu rano mógł się najeść i chciałam porozmawiać z tatą, wyjaśnić mu, co się stało. Wstałam z podłogi tak cicho i ostrożnie jak tylko mogłam, nie chciałam obudzić nikogo w okolicy. Przemknęłam obok śpiących ludzi i udałam się do najbardziej oddalonej części skrywanej za parawanem, gdzie musiał znajdować się mój ojciec, podchodziłam coraz bliżej, tak cicho jak mogłam. Wszędzie wokół byli ludzie, mniej lub bardziej przerażeni leżeli pod kocami, płachtami i cienkimi prześcieradłami.
- Jan, przykro mi, że umarła Aniela, ale pamiętaj, że masz jeszcze Zosię i..
- Cicho Robert, nie chcę, żeby Zośka wiedziała. Kiedyś z nią o tym porozmawiam, ale to nie jest czas, nie teraz.
Co mój ojciec przede mną ukrywał? Pospiesznie wróciłam na swoje miejsce nie chcąc, aby tata wiedział, że podsłuchałam jego rozmowę z Robertem. Całe życie wydawało mi się, że ojciec jest ze mną w stu procentach szczery, jak mogłam nie zauważyć, że coś przede mną ukrywa? I to nie coś a bardzo wiele rzeczy. Zawiodłam się, zaczęłam się zastanawiać czy mam, dla kogo żyć, mój mały sens życia spoczywał pod gruzami na rynku.

Marco

            Siedziałem przy starym, wyszorowanym, drewnianym stole i myślałem nad tym, co się wydarzyło. Hitler, nasz zwierzchnik zaatakował Polskę, kraj graniczący z naszym. Do agresji doszło już kilka dni temu. Mój przyjaciel Mario, musiał wyruszyć tam razem z nowym chłopakiem, który dołączył do nas kilka dni wcześniej. Mieli być w kompani, która zaatakuje Warszawę, stolicę Polski, a w tym centrum kultury. Generał uznał, że mam zostać w Niemczech, jednak dziś kazał mi się zgłosić do baru, w którym aktualnie na niego czekałem. Po chwili dosiadł się do mnie mężczyzna w sile wieku, miał gładko przyczesane wąsy i zaczesane do tyłu włosy, które zdobiły pasma siwizny. Uśmiechał się mimo ponurych czasów, przerażające, że niektórzy czerpali przyjemność z tego, co się działo. Nigdy nie mogłem pojąć jak wojna może być czymś przyjemnym. Jak ludzie mogli brać w niej udział, zabijać i czerpać z tego przyjemność jak Mario.
            - Witaj Marco, przepraszam, że tak nieoficjalnie i tutaj, ale chciałbym, aby nasze spotkanie pozostało w tajemnicy. – Pokiwałem głową. Do stolika podeszła kelnerka, jednak generał odesłał ją dłonią. – Słuchaj mnie uważnie, Polacy stawiają większy opór niż przypuszczaliśmy w związku, z czym twoja kompania musi udać się do Warszawy, aby udzielić wsparcia. Patrząc wstecz, musimy być bardzo ostrożni, Polacy potrafią działać w konspiracji niezauważeni. Jesteś jednym z inteligentniejszych ludzi, którzy tu zostali, musisz tam jechać i kierować oddziałem, wysłałem już rozkaz, powinien dotrzeć niedługo. Jutro pojedziesz tam wraz z kilkoma ludźmi. Polacy mają odnosić wrażenie, że życie pod okupacją jest lepsze niż życie pod zwierzchnictwem polskiej władzy. A ci, którzy będą stawiać opór mają zostać wyeliminowani. Zrozumiano?
            Pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Musiałem być posłuszny władzom, mimo, że nie byłem przekonany, co do słuszności ich poczynań. Nie widziałem niczego złego w Polsce, Polacy zdawali się mili. Kiedyś byłem w Polsce wraz z rodzicami, fakt. Nie byliśmy zbyt miło przywitani, jednak kraj sprawiał dobre wrażenie. Generał przyglądał mi się czekając na moją decyzję.
            - Rozumiem, będę gotowy o świcie.
            - I takie podejście mi się podoba! Jestem z was dumny żołnierzu.

            Nie byłem pewien czy dobrze robię, jednak rozum kazał mi milczeć, dlatego też milczałem. Musiałem pomóc narodowi, musiałem być wierny. 


Witam serdecznie! I proszę, nie bijcie.. Długo mi zajęło napisanie tego rozdziału, długo mi zajęło wymyślenie tego co ma tu być i w sumie rozdział jest o niczym, mam nadzieję, że mi to wybaczycie i poczekacie na rozwój akcji. 
Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem, które szczerze mnie ucieszyły, to dzięki Wam mam chęć pisać dalej, więc bardzo proszę o komentarze pod jedyneczką, dziękuję bardzo!
Uwielbiam Was! ♥   

6 komentarzy:

  1. Boże, jak Ty mnie przekonasz do historii, to będzie to rok cudów!! :D Czekam na więcej. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak można tak dobrze pisać?! Wszystko przechodzi tak płynnie, jakbym czytała książkę :o! A faubuła powala na kolana i chwyta za serce *.* XO Pszczółka Emma

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana piszesz tak cudownie, że aż brak mi słów ! Te czasy były dla naszych rodaków bardzo trudne, ale myślę, że niektórzy niemieccy żołnierze (tak jak Marco) nie do końca byli pewni czy dobrze robią. Niestety rozkazy to rozkazy. Teraz pozostaje nad tylko o tym myśleć.
    Chociaż nie przepadam za takimi opowiadaniami to chyba mnie do nich przekonasz ! Piszesz bardzo lekko i sprawiasz wrażenie jakby to wszystko było takie proste. Oczywiście jest to na plus :) bardzo przyjemnie się czyta, mimo tego o czym się czyta ...
    Szkoda mi wszystkich ... Zosi, Wojtka, Roberta, Marco, cioci Zosi i jej siostry, piekarza ... szkoda mi wszystkich, ale wierzę, że tym co żyją będzie lepiej i jakimś cudem przeżyją, przetrwają wojnę i poradzą sobie z tym wszystkim. Tata Zosia coś ukrywa, ale czy to dobre czy złe rzeczy ? Hmm ... trudno mi powiedzieć, ale wiem, że kiedyś prawda wyjdzie na jaw !
    Czekam na kolejne rozdziały !
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo podoba mi się blog mimo iż ma taką tematykę. Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś niesamowitego! połączyłaś moją miłość do Marco i fascynacje czasami drugiej wojny światowej w całość :D
    chyba jesteśmy bratnimi duszami bo lubimy to samo hahaha
    jestem zachwycona, jeśli mogę to proszę o informowanie mnie jeśli pojawi sie coś nowego, coś czuje, że zakochałam się w tym opowiadaniu po uszy
    zapraszam też do mnie: http://francuski-sen.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń