środa, 13 lipca 2016

2

Rozdział chciałabym zadedykować Oldze, kochana jeszcze raz wszystkiego najlepszego! Jesteś najcudowniejszą Pszczółką na świecie! Buziaki ♥

 15 września 1939

Leżałam na ziemi obserwując sufit, ludzie powoli zaczynali budzić się do życia. Ukrywaliśmy się w podziemiach szpitala już któryś dzień, ciężko było mi powiedzieć ile dokładnie to trwało. Z dnia na dzień coraz bardziej traciłam nadzieję na to, że kiedyś wszystko wróci do normy. Wstałam z posłania tak cicho jak mogłam, nie chciałam nikogo obudzić zważywszy na to, że wszyscy byli zmęczeni. Kilku mężczyzn już nie spało, pili kawę siedząc w kółku, rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Wśród nich znajdował się Robert, w ostatnich dniach bardzo o mnie dbał, za co byłam mu niebywale wdzięczna. Z ojcem nie rozmawiałam zbyt wiele, nie miałam ochoty. Przez większość czasu zastanawiałam się, co takiego ma przede mną do ukrycia, a kiedy już rozmawialiśmy stawałam się zimna. Naprawdę chciałam, aby wszystko wróciło do normy, lecz nie potrafiłam spojrzeć na ojca tak jak kiedyś. 
            Kiwnęłam głową na powitanie, kilku panów mi odmachnęło. Udałam się do jedynego miejsca gdzie mogłam być sama. Ciasne miejsce niedaleko schodów prowadzących na górę, rzadko, kto tam bywał. Usiadłam trzymając w dłoniach kawałek bułki, dzienny przydział jedzenia był bardzo mały. Z każdym dniem było coraz mniej jedzenia, mężczyźni rzadko, kiedy ryzykowali wychodzenie na ulice Warszawy. Było to bardzo niebezpieczne, jednak ostatnio udało im się zdobyć kilka kilogramów mąki, wody mieliśmy pod dostatkiem. W pobliżu szpitala znajdowała się studnia, dzięki której nikt z nas nie był spragniony. W związku z tym piekarz, który z nami przebywał postanowił upiec chleb, brakowało mu jedynie zakwasu, lecz i ten po kilku wyjściach na powierzchnię się odnalazł.
            Skubiąc bułkę zastanawiałam się czy do końca wojny tak będzie wyglądać nasze życie, tata wraz z kilkoma starszymi mężczyznami uznawali, że to tylko kwestia czasu i okupant stanie się subtelniejszy. Śmierci będą się zdarzać, lecz nie w takich ilościach, będziemy mogli prowadzić względnie normalne życie. Nie wiedziałam czy powinnam w to wierzyć, naprawdę nie mogłam się przemóc i wyobrazić sobie normalnego życia na gruzach Warszawy. Ze świadomością, że tyle osób zginęło, w tym moja własna ukochana siostra. Z letargu wyrwał mnie głos mężczyzny stojącego za mną.
            - Coś się stało? – Zapytał cicho zajmując miejsce obok mnie. Jego niebieskie oczy lśniły w półmroku, lekko uśmiechnięty pokazywał światu urocze dołeczki.
            - Nic, wszystko w porządku. – Wzruszyłam ramionami opierając się głową o ścianę.
            Nic nie było w porządku, lecz nie mogłam mu tego powiedzieć. To on był głową większości operacji. Walczyłam ze sobą, chciałam z kimś porozmawiać, dowiedzieć się tego, co on wie, a ja nie. Ale z drugiej strony, nie chciałam, żeby uważał mnie za słabą.
            - Na pewno? Mam wrażenie, że od kilku dni unikasz i mnie i swojego ojca. – Przeszywał mnie spojrzeniem.
            - Słyszałam, o czym rozmawiałeś z moim ojcem. Proszę Robert, powiedz mi. Kogo oprócz mnie ma mój ojciec?
            Zesztywniał, po chwili jakby się wzdrygnął, przeniósł spojrzenie na mnie. Spojrzał mi prosto w oczy i westchnął.
            - Choćbym chciał to nie mogę ci powiedzieć Zosia. Sam nie znam do końca prawdy, wiem tylko tyle, że została mu jeszcze jedna osoba na świecie, tylko chyba nie mieszka w Warszawie. Porozmawiaj z nim na ten temat.
            Potrząsnęłam głową a blond włosy oplotły moją twarz.
            - Nie potrafię z nim rozmawiać, rozumiesz? Nie potrafię. Nie umiem z nim rozmawiać od śmierci mamy, zmienił się nie do poznania. Zamknął się w sobie, nie chce mówić o niczym.
            Pierwsza łza potoczyła się po moim policzku. Kiedy to dostrzegł objął mnie w talii delikatnie do siebie przyciągając, oparłam głowę o jego tors i cicho westchnęłam?
            - Mogę z nim porozmawiać, ale nie obiecuję, że uda mi się coś z niego wydobyć.
            - Dziękuję.
            Wsunął palce pod mój podbródek zmuszając mnie bym spojrzała mu w oczy. Drugą ręką otarł łzy, które nadal czaiły się na mojej skórze.
            - Nie płacz, proszę.
            Pokiwałam głową lekko się uśmiechając. Po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę się uśmiechałam.
            - Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale zaraz trzeba wyjść Robert.
            Odsunęłam się od niego tak daleko jak mogłam, zawstydzona opuściłam wzrok na swoje własne dłonie. Zaraz obok schodów stał Jakub, przez wszystkie dni, które spędziliśmy razem, nie zyskał w moich oczach ani trochę. Nadal wyglądał mi na zdrajcę, który poleci do hitlerowców, gdy tylko nadarzy się okazja.
            Robert powoli wstał, uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i odszedł, zostawiając mnie samą z własnymi myślami.
            Zastanawiałam się czy powinnam iść do taty. Powinnam z nim porozmawiać, o Anieli, o cioci Helenie, o mamie… W zasadzie nie miałam z nią zbyt wielu wspomnień, od kiedy pamiętałam ciężko pracowała, jako szwaczka w Łodzi, nie było to daleko, jednak wracała do domu tylko w weekendy, cieszyłam się z każdej wizyty mamy. Czasem miałam wrażenie, że to ciocia Helena jest moją mamą a moja rodzicielka jest ciotką. Brakowało mi jej, lecz pustkę zapełniała wiecznie obecna ciocia i tata. Stanowili moją rodzinę. Wtedy jedyną. Po pewnym czasie, kiedy byłam już dosyć duża na świecie pojawiła się Aniela. Mama zrezygnowała z pracy w łódzkich szwalniach i zdecydowała, ze zajmie się domem. To były piękne momenty, zawsze kiedy wracałam ze szkoły w domu czekał na mnie gorący obiad z uśmiechniętą mamą i Anielą. Niestety, po paru miesiącach sielankowego życia mama z niewyjaśnionych przyczyn zmarła, nie miałam pojęcia jak to się stało. Wiedział tylko tata, lecz nigdy nie chciał o tym mówić. Od tamtej pory zachowywał się, co najmniej dziwnie. Mało się odzywał, szczególnie do mnie. Zawsze mnie to zastanawiało jednak nigdy nie miałam śmiałości zapytać, może teraz w obliczu czyhającej na nas śmierci była na to pora?
            Wstałam z ziemi i otrzepałam brudną od kurzu sukienkę. Wróciłam na otwartą przestrzeń piwnicy, dostrzegłam mojego ojca siedzącego z książką przy kawałku drewna robiącego za stół. Od początku wojny się zmienił, jego zmarszczki się pogłębiły, na ciemnych włosach pojawiły się siwe pasma. Jak dziwne było to, że moi rodzice, obydwoje o ciemnych włosach i ciemnych oczach spłodzili mnie – jasnowłosą, niebieskooką dziewczynę. Tata tłumaczył to szaleństwem genów, lecz szczerze mówiąc – niewiele z tego rozumiałam.
            Podeszłam do niego niepewnie siadając obok. Podniósł wzrok znad opasłego tomu, zamknął książkę i odłożył na bok.
            - Coś się stało Zosia?
            - Chciałam z tobą porozmawiać tato. – Powiedziałam pełna obaw przed czekającą nas rozmową.
            - W takim razie słucham. – Odpowiedział łagodnie, jego bystre ciemne oczy skierowane były na mnie, przełknęłam ślinę niepewna swoich słów.
            - Kilka dni temu słyszałam jak rozmawiasz z Robertem. – Pokiwał głową. – Słyszałam jak mówi, że zostałam ci jeszcze ja i ktoś jeszcze.. Kto? O czym nie wiem tato?
            - Nikt Zosia. To długa historia, dotyczy twojej matki i nie chcę rozmawiać o tym teraz. Kiedyś ci o tym opowiem, ale nie teraz, jesteś na to za młoda. – Odparł trzymając palce na skroniach, kiedy skończył lekko je potarł.
            - Jestem pełnoletnia tato. – Powiedziałam. – Chcę znać prawdę, całą prawdę.
            - Kiedyś ją poznasz. Ale nie teraz, to nie jest moment na takie rozmowy.
            Pokiwałam grzecznie głową nie chcąc go dłużej męczyć. Widziałam jak w jego oczach pojawia się dziwny wyraz, nie chciałam, żeby się denerwował z mojego powodu.
            - Mam jeszcze jedno pytanie, czy dałbyś radę nauczyć mnie jak udzielać pierwszej pomocy? Bardzo mi na tym zależy.
            - Chciałabyś pomagać? – Pokiwałam głową. – Każda para rąk do pomocy się przyda. Szczególnie teraz, kiedy ataku możemy spodziewać się praktycznie w każdym momencie. Szczerze mówiąc Zosia, wojna dopiero się zacznie. To, co się stało pierwszego, to było nic. Właściwie w Warszawie nie ma jeszcze Niemców, dopiero się pojawią.
            Uciął temat zanim zdążyłam zapytać go o coś więcej, płynnie przeszedł do tłumaczenia jak prawidłowo obwiązywać rany bandażem, aby nie doszło do zakrzepicy. Potem mówił jak hamować krwotoki i dlaczego sama nie powinnam usuwać przedmiotów tkwiących w okolicach tętnic, które pokazał mi na jednym z kolegów. Następnie przeszedł do tego jak sprawdzać czy dana osoba jest przytomna, jakie zadawać pytania. Najbardziej zaangażowany był, kiedy tłumaczył mi, w jaki sposób uciskać klatkę piersiową. Tłumaczył jak to robić by nie połamać nikomu żeber, kiedy zjawił się Wojtek wraz z Robertem. Panowie byli uśmiechnięci. Zdali ojcu relację z tego, co działo się na zewnątrz. W międzyczasie zerknęłam na zegarek Wojtka, który wskazywał godzinę dwunastą. Aż dziwne, że ledwie minęło południe. Po chwili przypomniałam sobie, że przed pierwszą obiecałam pomóc panu Antoniemu w przygotowaniu chleba dla wszystkich. Szybko zerwałam się z miejsca i pognałam w miejsce gdzie znajdował się najbliższy piec, jak myślałam pan Antoni siedział sam przy stole trzymając w dłoniach fotografię. Chciałam jakoś dać mu znak, że pojawiłam się w środku, kiedy za moimi plecami rozległo się ciche chrząknięcie. Piekarz uśmiechnął się życzliwie i schował fotografię do kieszeni. Obok niego usiadł Robert, powiedział coś na ucho panu Antoniemu. Ten zaśmiał się cichutko. Wyjaśnił nam jak zrobić chleb, co po kolei dodać, aby ciasto było puszyste i powiedział, że niedługo wróci. Zamknął drzwi wychodząc. Zostałam sama z Robertem.
            Wysypałam na stół woreczek mąki, dodałam do niego zakwas rozrobiony z wodą*, a Robert stał w pobliżu uważnie obserwując każdy mój ruch. Kiedy wzięłam się za wyrabianie ciasta przyszedł mi z pomocą. Poprosiłbym pozostawiła to jemu, wyrobił szybko ciasto, razem uformowaliśmy z niego kilka bochenków chleba. Przekładaliśmy je na blachę, kiedy przez przypadek dotknęłam jego ręki swoją. Spojrzał na mnie wymownie, uśmiechnęłam się oblewając rumieńcem i dokończyłam pracę. Mężczyzna wsadził chleby do pieca. Pozostało nam poczekać. Chciałam zabić czas rozmową, usiadłam na stole, on stał naprzeciwko mnie. Skąpany w mroku wydawał się tajemniczy, jakby nie z tego świata. Zadziwiająco dobrze mi się z nim rozmawiało. Potrafił rozbawić mnie do łez, mimo panującej grobowej atmosfery.
            - Dziękuję za dzisiejszy poranek Robert, ta rozmowa dużo mi dała. Nawet porozmawiałam z tatą. – Wyznałam.
            - Przecież to nic takiego. Powiedział ci coś konkretnego?
            - Nie, uciął temat. Wspomniał tylko, że dotyczy to mojej matki i nic więcej. Pogubiłam się już w tym wszystkim. – Spojrzałam na swoje nogi, sukienka okrywała moje kościste kolana. Nie wiedziałam, czemu powiedziałam to wszystko Robertowi, ale czułam, że jest osobą, z którą spokojnie mogę porozmawiać. Poczułam jak odgarnia z mojej twarzy nieposłuszne włosy, delikatnie pogładził dłonią mój policzek. Uśmiechnęłam się lekko spoglądając mu w oczy, też się uśmiechał. Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy nasze twarze dzieliło ledwie kilka centymetrów. Cały świat się rozmył, kiedy poczułam jak jego delikatne wargi stykają się z moimi, był delikatny, subtelny, jakby prosił o zgodę. Oddałam pocałunek, zatracając się w jego ramionach. Z każdą chwilą pogłębiał pocałunek, pragnęłam tego tak bardzo jak on, nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego jak bardzo mnie pociągał. Aż do tej chwili. Pochłonięta pocałunkiem nawet nie usłyszałam, kiedy drzwi się otworzyły, jednak Robert w odpowiedniej chwili się ode mnie odsunął.
            - Jak wam idzie dzieciaki? – Spytał pan Antoni powoli wchodząc do środka.
            - Znakomicie. – Wychrypiał Lewandowski, a ja tylko pokiwałam głową na znak, że się z nim zgadzam. Nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet słowa.
            W trakcie tego incydentu, nawet nie zauważyłam, kiedy chleb się upiekł, piekarz gorąco podziękował nam za okazaną mu pomoc i powiedział, że dalej da radę sam i możemy już iść. Na wieść o tym pomknęłam w moją samotnię i usiadłam podciągając nogi pod brodę.
            Nie powinnam była tego robić. Nie teraz, nie z nim.
            Robert był przyjacielem mojego taty, żołnierzem, który miał oddać życie za ojczyznę, podziwiałam go. Był przystojny, wspaniałomyślny i naprawdę sympatyczny. Od samego początku mi się podobał, jednak nie potrafiłam tego przed sobą przyznać. Chciałam, żeby między nami coś było, lecz nie zniosłabym jego straty, nie mogłam dopuścić by się do mnie zbliżył. Już teraz moje serce pełne było bólu, wszyscy ludzie, których kochałam mnie opuszczali, nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że ktoś jeszcze z mojej winy mógłby zginąć. A już na pewno nie on, mężczyzna, który gotów był zginąć za ojczyznę. Westchnęłam głośno. Nie powinnam mu dać się całować, to nie powinno się zdarzyć. Lecz gorzka prawda była inna, pocałował mnie a ja oddałam ten pocałunek, znów myślałam tylko o sobie nie przejmując się innymi. Zrobiłam mu nadzieję na związek, który nie miał prawa bytu. Nie tylko ze względu na panujące czasy, nie mogłam dopuścić do siebie żadnego mężczyzny, nie chciałam. To by zbyt bolało. Przed oczami pojawił się widok, który od lat próbowałam wymazać z pamięci. Potrząsnęłam głową chcąc się go pozbyć, lecz mara nadal mnie prześladowała. Nagle ze schodów usłyszałam donośne kroki, mężczyźni, którzy poszli na popołudniowe zwiady wrócili. Udałam się za nimi do miejsca obrad.
            - Mamy złe wieści. – Powiedział jeden z nich zdejmując z siebie okrywającą go ciemnozieloną płachtę. – Niemcy okrążyli Warszawę i zaczęli bombardowanie.
            Upadłam na ziemię, dopiero teraz zaczęła się wojna.


Marco


Sprawa w Warszawie, a właściwie na obrzeżu wyglądała zupełnie inaczej niż przedstawił mi to generał. Polacy stawiali niesamowicie silny opór, jednak to my musieliśmy zająć stolicę Polski, mój odział miał być tym najbardziej chwalonym, lecz nie przyjechałem tu by biegać z karabinem tak jak reszta obecnych tu żołnierzy. Zjawiłem się tu by wykończyć Polaków sprytem.
Razem z oficerem zajmującym się tym odcinkiem znajdowaliśmy się w namiocie odległym nieco od pola walki, musieliśmy opracować plan. Przed nami leżała mapa Warszawy i okolic, zastanawialiśmy się jak wykorzystać nasze pozycje.
- Musimy ich okrążyć, nie ma innego wyjścia. Mogą nam uciec. Wprowadzimy wojsko tu. – Wskazałem palcem na mapie jedną z większych ulic. – I tu. – Wskazałem palcem pozostałe większe ulice. Zaczynamy ostrzał z ciężkiej artylerii. – Powiedziałem, wiedziałem, że będę żałował tej decyzji, lecz musiałem być posłuszny.
- Co z bombardowaniem? – Spytał mnie mężczyzna.
- To jest wojna żołnierzu. Musimy zrobić wszystko by ją wygrać, Warszawa dziś musi być nasza. Odmaszerować!
- Tak jest majorze! ***
Wyszedłem z namiotu, z kieszeni munduru wyjąłem papierosa, którego odpaliłem jedną zapałką, obserwowałem jak wojsko szykuje się do natarcia, kiedy usłyszałem znajomy głos.
- Dobrze cię widzieć Reus. – Powiedział wysoki, ubity mężczyzna. Miał ledwie dwadzieścia cztery lata, lecz spokojnie dałbym mu teraz trzydzieści cztery.
- Ciebie też Goetze. Słyszałem od generała, że dobrze sobie radzisz.
- Nie narzekam, co pana majora sprawdza do takiej dziury? – Spytał. Zaciągnąłem się porządnie dymem i spojrzałem na młodszego kolegę.
- Rozkazy mój drogi, tylko rozkazy. Swoją drogą, słyszałem, że pałasz wyjątkową nienawiścią do Polaków. Mogę wiedzieć, czemu?
- Zwykle szumowiny. – Powiedział Mario patrząc pusto w przestrzeń. – Po prostu ich nienawidzę, kiedyś ci wytłumaczę Reus. A teraz mógłbyś mi dać papierosa i powiedzieć, co planujesz?
Pokiwałem głową i przekazałem paczkę niższemu stopniem przyjacielowi.
W Niemczech był zupełnie inny. Był pewien wigoru, szczęścia i swego rodzaju energii. Kiedy byliśmy młodsi uwielbiałem spotykać się z nim, żeby pograć w piłkę czy nawet posiedzieć i porozmawiać. Mario zawsze oferował swoją pomoc i był otwarty na wszystkich. W pewnym momencie wszystko się zmieniło, odciął się od dawnych przyjaciół i zaczął ostro trenować. Nie rozmawiał ze mną do czasu, kiedy zostałem jego bezpośrednim przełożonym w wojsku. Nie rozumiałem przyjaciela, jednak przez lata przyjaźni dowiedziałem się jednego. Żeby kogoś znienawidzić potrzebował powodu, tylko, co mogło być tym powodem? Za co aż tak bardzo nienawidził Polaków? Dlaczego za wszelką cenę chciał ich wyeliminować? Co nim kierowało?
Dogasiłem papierosa przydeptując go i wszedłem do namiotu, gdzie Goetze uważnie studiował mapę. Do czego nas doprowadzi ta wojna?  


*Nie mam pojęcia jak się robi chleb, ale przypuszczam, że właśnie w taki sposób :D
**Nie mam pojęcia, kiedy faktycznie okupant wszedł do Warszawy, ani kiedy nastąpiło oblężenie czy całkowite jej zajęcie. Jestem tylko biol-chemem, który bawi się w humana, bazuję na tym, co pamiętam z lekcji historii. Proszę o wybaczenie ;p

*** Nie znam się na niemieckich stopniach wojskowych, więc posłużyłam się polskimi :D 

Witam serdecznie! 
Pozostawiam rozdział Waszej ocenie, proszę nie bić za błędy i nieścisłości. Ogromnie dziękuję za wszystkie komentarze, wejścia i obserwacje! ♥ 
Jesteście niesamowite♥
Kocham Was! ♥ 
Pozdrawiam cieplutko!♥

poniedziałek, 4 lipca 2016

1

7 września 1939
            
             Patrząc na ciała ludzi leżących pod gruzami, dostawałam drgawek, moje ciało drżało, a ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Klęczałam na ruinie budynku starając się uzmysłowić sobie, co się wydarzyło. Moja ciotka nie żyła, moja ukochana siostra nie żyła. Głośny szloch wydobył się z mojego gardła zanim zdążyłam go powstrzymać. Poczułam jak mężczyzna klęknął obok mnie, lekko potarł moje ramię chcąc dodać mi otuchy. Byłam mu wdzięczna za ten mały gest.
            - To straszne, co się wydarzyło, obiecuję, że nie zostawimy tak tego, ale musimy wracać. – Powiedział zapewne przerażony wizją tego, że moglibyśmy spotkać Niemców.
            Usłyszałam jak wstaje z ziemi, otrzepał z pyłu swoje ciemne spodnie, ja nadal klęczałam nie mogąc się ruszyć, serce mi biło znacznie szybciej niż zwykle, do oczu cisnęły się łzy. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa, nie byłam w stanie wstać, jednak wiedziałam, że muszę. Musiałam być silna dla Anieli. Pokiwałam tylko głową, a Wojtek podał mi dłoń pomagając wstać. Rozejrzałam się wokoło, wszędzie unosił się szary pył, niegdyś pełne życia miejsce było całkiem puste. Żadnej żywej duszy oprócz nas, spojrzałam na Wojtka, który z przerażeniem przewrócił mnie na ziemię, zakrztusiłam się unoszącym się kurzem a on zakrył mi usta dłonią dając znać, żebym była cicho.
            Leżałam na brzuchu, przy mojej twarzy znajdowała się twarz mojej siostry, jej puste, martwe oczy spoglądały na mnie. Na jej drobniutkiej, ślicznej buźce zastygł wyraz przerażenia, wiedziałam, że ten widok przez długie lata będzie śnił mi się po nocach. Chciałam odwrócić głowę, lecz Wojtek tylko mocniej przycisnął mnie do ziemi. Po krótkiej chwili usłyszałam kroki, doszły do tego głosy, kilku mężczyzn rozmawiało po niemiecku. Teraz rozumiałam skąd zachowanie Wojtka, nie mieliśmy szans, żeby się ukryć, więc udawaliśmy zwłoki. Poczułam silny ból w prawym boku, jeden z Niemców kopnął mnie w żebra. Żeby nawet do martwych nie mieć szacunku? Cudem stłumiłam krzyk i zacisnęłam mocniej zęby. Starałam się udawać, że nie oddycham, że nie żyję i się nie ruszam, ale wewnątrz cała drżałam.   
- Będziemy to sprzątać? – Zapytał dziwnie akcentując każde słowo jakby nie za bardzo wiedział, co ma robić, albo był mocno zestresowany.
- No, co ty, dobrze się czujesz? Sami to zrobią i jeszcze będą nam wdzięczni, że pozwoliliśmy im wziąć zwłoki i je pochować, żałosne obrzędy. – Zaśmiał się, nienawidziłam go z całego serca. Ten śmiech, ten głos był dla mnie jedną wielką obrzydliwością. – Co z tobą Andreas? Żałujesz ich? – Słyszałam jak mężczyzna wzdycha.
- Nie. Chodźmy stąd, nie lubię patrzeć na zwłoki. – Rzucił i obydwóch mężczyzn odeszło, po kilku minutach, które zdawały się trwać wieczność, Wojtek podniósł głowę i rozejrzał się wokoło. W promieniu wzroku nie znajdowała się ani jedna żywa osoba. Wstał z ziemi otrzepując się z gruzu i pyłu, sama zrobiłam to samo. Nadal miałam miękkie kolana, ale nie chciałam widzieć już Niemców, po prostu nie chciałam. Brzydzili mnie. Miałam wrażenie, że chłopak czuje to samo, uśmiechnął się kwaśno.
- Musimy uciekać, trzymaj się mnie. – Pokiwałam tylko głową na znak, że rozumiem.
Biegliśmy dużo wolniej niż poprzednio, Wojtek, co chwilę zatrzymywał się przy każdym skrzyżowaniu i rozglądał się czy przypadkiem nie ma w pobliżu Niemców, w rezultacie do punktu kontaktowego dotarliśmy bardzo późno, Robert już był, czerwony ze złości.
- Gdzie wyście byli?! I jak wy wyglądacie?! – Nie krzyczał, po prostu ton jego głosu był ostry i bardzo nieprzyjemny, doskonale wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Zmieszany blondyn spojrzał na swoje brudne spodnie i nie wiedział, co powiedzieć.
- To moja wina. – Przyznałam. – Chciałam zobaczyć co z rynkiem, musiałam. Moja ciocia tam była.
Robert siarczyście zaklął pod nosem.
- Pomyśleliście, co by było gdybyście spotkali tam Niemców? – Jego głos złagodniał, patrzył na nas jak tatuś na niegrzeczne dzieci.
- W zasadzie to spotkaliśmy. – Wyrzucił z siebie Wojtek, Kuba wraz z żoną usiedli z wrażenia, Robert zbladł, przez kilka chwil nie wiedział, co powiedzieć.
- Jak to możliwe, że żyjecie? – Wykrztusił łamiącym się głosem.
- Udawaliśmy zwłoki. – Wojtek wzruszył ramionami. – Lepiej mi powiedz, co z Kamińskim.
- Twoja pomysłowość nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać Wojtek. – Robert pokręcił głową z aprobatą. – Jeśli natomiast chodzi o Kamińskiego to wszystko w porządku. Zeszli do piwnic szpitala. Pytał o ciebie Zosia, powiedziałem mu, że masz się w miarę dobrze i mam nadzieję, że nie kłamałem. Postaram się dziś was przetransportować do niego, póki, co musimy zdobyć jedzenie. – Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
Zaproponowałam mężczyznom, żebyśmy poszli do jednego z piekarzy cioci, na pewno będzie wiedział, co zrobić a i ze względu na ciocię na pewno chętnie pomoże. Robert chętnie na to przystał, jednak Wojtek pozostawał sceptyczny, zasypywał nas pytaniami, co będzie, jeśli spotkamy Niemców. Na samym końcu zgodził się pójść, lecz zastrzegł sobie, że jeśli zauważylibyśmy jakieś niebezpieczeństwo natychmiast udamy się do schronu.
Po kilku minutach biegu stanęliśmy przed drzwiami domu piekarza, dopiero teraz doszło do mnie, że przecież mogło go nie być w domu, mógł uciec, schować się w schronie dokładnie tak jak my, albo umrzeć w trakcie ataku. Przy ostatniej myśli pokręciłam głową, nie mógł umrzeć, żył a ja musiałam w to wierzyć. Wojtek jako pierwszy podszedł do drzwi wejściowych, cicho zapukał, lecz drzwi drgnęły, nacisnął klamkę i drzwi ustąpiły. W domu zastała nas grobowa cisza, miałam wrażenie, że każdy nasz krok słychać na ulicy, nie zdawałam sobie sprawy z tego jak drżę dopóki Robert nie zwrócił na to uwagi pytając czy mi nie zimno. Było mi zadziwiająco ciepło, po prostu bałam się tego, co zobaczę. Z salonu przeszliśmy do małego aneksu kuchennego, tam również nikogo nie było. Wycofaliśmy się i skierowaliśmy się ku sypialni, gdzie leżała na podłodze szkatułka z biżuterią, teraz już pusta. Został w niej tylko srebrny łańcuszek. Otworzyłam szafę stojącą naprzeciwko łóżka i nie zobaczyłam w środku ani jednej rzeczy. Wyjechali. Wyszłam do przedpokoju, gdzie Wojtek się rozglądał. Po chwili usłyszeliśmy trzask deski przy wejściu, natychmiast padliśmy na podłogę.
- Ktoś tu jest? – Głos piekarza rozniósł się po domu, który powinien pozostać pusty. Wstałam z ziemi, jego zielone oczy były pełne przerażenia.
- Boże Zosia, ty żyjesz.
- Tak i potrzebuję pana pomocy.
Pokiwał głową na znak, że się zgadza. Wziął z sypialni łańcuszek, po który przyszedł, przedstawiłam mu moich towarzyszy. Widziałam jak nieufnie na siebie patrzą, ale w tej chwili nie mogłam niczego na to poradzić. Zamiast do punktu kontaktowego pobiegliśmy prosto do szpitala.
Szczerze mówiąc, od kiedy usłyszałam, że z tatą wszystko w porządku zrobiło mi się lżej na sercu, strasznie się o niego martwiłam, ale z drugiej strony czułam się winna. Pozbawiłam go kolejnej osoby w rodzinie. Najpierw stracił ukochaną żonę, potem dziecko i siostrę, to musiało być dla niego okropne. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie ogromu bólu, który w sobie nosił. Po części z mojej winy. Pozwoliłam Anieli umrzeć, pozwoliłam, aby Niemcy ją zabili, gdyby tylko poszła ze mną, przeżyłaby. Przed oczami stanęła mi jej twarz, zastygła w przerażeniu, jej oczy pełne strachu, bólu. Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, chciałam nad sobą panować, ale nie potrafiłam znieść śmierci siostry od tak, to była jedyna osoba, która naprawdę mnie rozumiała i wspierała. Był jeszcze tata, ale nie bywał w domu często, zazwyczaj siedział w pracy wracając późną nocą i wychodząc wcześnie rano. Teraz do mnie docierało, że to nie tylko praca, wnioskując z rozmów moich towarzyszy od pierwszej wojny wraz z moim dziadkiem gromadzili broń na wypadek wojny, nie było to łatwe, ale dziadek miał kilku znajomych, którzy bez problemu to załatwiali, wszystko było w porządku, nie znali prawdziwego nazwiska mojego dziadka, tylko pseudonim, myśleli, że mieszka w Poznaniu, nie w Warszawie. Nie było szans, żeby zdradzili Niemcom nasze położenie. Byłam przerażona wizją mojego taty z karabinem, ale dzięki temu czułam się bezpieczniejsza.
Przekraczając próg szpitala pierwszy raz pomyślałam, że cieszę się na widok tego miejsca, zaraz zobaczę ojca. Jednak podczas schodzenia w dół, czułam nieopisany strach, nie potrafiłam powiedzieć skąd się wziął, przecież powinnam być spokojna, powinna mnie uspokajać wizja ojca czekającego na najniższej kondygnacji. Po tym jak weszłam na salę i zobaczyłam jedynego żyjącego krewnego zrozumiałam skąd wziął się strach, to ja miałam powiedzieć mu o śmierci Anieli, cioci. Nie ja chciałam być tą osobą, ale musiałam. Musiałam być silna, nie mogłam okazywać słabości.
- Zosia! Boże jak dobrze cię widzieć. – Krzyknął ojciec podbiegając do mnie z kartą jakiegoś pacjenta w dłoni. Szczerze się uśmiechnął i przytulił mocno do siebie. – Tak się o ciebie bałem. Robert mówił mi, że żyjesz. Nic ci się nie stało?
- Wszystko w porządku tato. – Spojrzał na mnie, zmierzył mnie wzrokiem tak samo jak wszystkich wchodzących do pomieszczenia.
- Gdzie Aniela? Gdzie Helena?
- One nie żyją tato, hitlerowcy je zabili.
Nigdy nie widziałam, aby ojcem targnęły emocje, nawet na pogrzebie mamy był spokojny. Nigdy nie okazywał przy nas złości, zawsze odreagowywał w samotności. Tego dnia to się nie zmieniło, upadł na kolana i zakrył twarz dłońmi, chciałam jakoś mu pomóc, dać znak, że jestem z nim. Ale nie wiedziałam, co mogłabym zrobić, zamiast tego Robert kucnął przy nim i ruchem dłoni nakazał nam się oddalić. Razem z Wojtkiem odeszliśmy w kąt gdzie siedziała garstka lekarzy. Spojrzeli na mojego kompana.
- Może panu opatrzyć te ranę? – Spojrzał i na mnie i na nią pytającym wzrokiem,. Nie widziałam żadnej rany, jednak po chwili dotarło do nas, że mówi do Kuby stojącego za nami. Na jego policzku znajdowała się głęboka rana, z której sączyła się krew. To zadziwiające, że wcześniej tego nie zauważyłam. Dotarło do mnie, że zbyt wiele uwagi poświęcałam samej sobie, nie przejmowałam się innymi, nie myślałam o konsekwencjach moich czynów, robiłam wszystko, aby mnie było wygodnie. Przecież gdybym nie chciała zostawić Anieli u cioci nadal by żyła, gdybym została z nimi ja bym nie żyła i może to było lepsze.
- O czym myślisz? – Zapytał Wojtek siedzący obok mnie. Zatopiona w myślach nawet nie zauważyłam, kiedy się do mnie dosiadł, nie zauważyłam nawet, kiedy ja usiadłam. Rozejrzałam się szybko, wszędzie wokoło byli lekarze, pielęgniarki i ciężko chorzy ludzie. Nie dostrzegłam wszystkich z personelu a i tak małe pomieszczenie nie pomieściłoby wszystkich, mimo, że piwnica rozciągała się pod całym szpitalem, doszłam do wniosku, że część ludzi musi być na wyższych piętrach bądź w innej części piwnicy.
- O niczym ważnym. – Nie chciałam wyjść na słabą, chciałam mu pokazać, że jestem silna. Poza tym, miał wystarczająco dużo własnych zmartwień, nie chciałam dokładać mu kolejnych. To ja naraziłam dziś jego życie, to dla mnie ryzykował własne życie. – Chciałam ci podziękować.
- Za co? – Zapytał szczerze zdziwiony spoglądając mi prosto w oczy.
- Uratowałeś mi życie, i ryzykowałeś swoim. To dużo.
- Nie przesadzaj, to nic takiego.
- To bardzo dużo, naprawdę dziękuję.
- Może spróbuj się przespać? Niewiele spałaś w schronie, a teraz jesteśmy bezpieczni.
Pokiwałam głową, miał rację. W schronie spałam bardzo mało nie chcąc uronić ani słowa z tego, co mówią, dochodziło do tego zamartwianie się o krewnych. Wtedy jeszcze łudziłam się, że reszta mojej rodziny żyje. Jak głupia byłam myśląc, że ktoś może przeżyć taki atak. Czułam się winna śmierci moich krewnych. Położyłam się na ziemi, przykrył mnie zieloną płachtą pachnącą szpitalem. Zapadłam w bardzo niespokojny i płytki sen, przed oczami cały czas miałam smutną twarz mojej uroczej siostry, mówiącej mi, że to moja wina, że to wszystko, co się dzieje jest przeze mnie.
Ze snu wyrwał mnie ciepły i spokojny głos Roberta.
- Przyniosłem ci jedzenie. – Powiedział kładąc obok mojej twarzy malutką grudkę ciasta. Podziękowałam i usiadłam na podłodze, obok mnie leżał Wojtek, który w trakcie snu wyglądał jak aniołek. Był naprawdę silny i podziwiałam go. Mimo konsekwencji zawsze robił to, co podpowiada mu serce, nie patrzył na swoją wygodę tylko na innych ludzi, jego serce pełne było ciepła. Szczerze zazdrościłam mu tego daru, chciałam stać się bardziej otwarta na ludzi, bardziej wrażliwa, mniej egoistyczna. Przełamałam bułkę na pół i potrząsnęłam ramieniem Wojtka. Usiadł natychmiast z przerażeniem w oczach.
- Co się dzieje? – Nawet w trakcie snu był gotowy do działania.
- Nic takiego, Robert przyniósł jedzenie. – Podałam mu pół bułeczki.
- Dziękuję, ale nie jestem głodny. Jedz. – Powiedział z uśmiechem i z powrotem położył się na ziemi, zanim zdążyłam ugryźć pierwszy kawałek mojej połówki zasnął. Mimo jego odmowy postanowiłam zostawić mu połówkę, byłam głodna, ale on też, był dużo większy i potrzebował więcej jedzenia, postanowiłam znaleźć mu coś jeszcze, żeby po przebudzeniu rano mógł się najeść i chciałam porozmawiać z tatą, wyjaśnić mu, co się stało. Wstałam z podłogi tak cicho i ostrożnie jak tylko mogłam, nie chciałam obudzić nikogo w okolicy. Przemknęłam obok śpiących ludzi i udałam się do najbardziej oddalonej części skrywanej za parawanem, gdzie musiał znajdować się mój ojciec, podchodziłam coraz bliżej, tak cicho jak mogłam. Wszędzie wokół byli ludzie, mniej lub bardziej przerażeni leżeli pod kocami, płachtami i cienkimi prześcieradłami.
- Jan, przykro mi, że umarła Aniela, ale pamiętaj, że masz jeszcze Zosię i..
- Cicho Robert, nie chcę, żeby Zośka wiedziała. Kiedyś z nią o tym porozmawiam, ale to nie jest czas, nie teraz.
Co mój ojciec przede mną ukrywał? Pospiesznie wróciłam na swoje miejsce nie chcąc, aby tata wiedział, że podsłuchałam jego rozmowę z Robertem. Całe życie wydawało mi się, że ojciec jest ze mną w stu procentach szczery, jak mogłam nie zauważyć, że coś przede mną ukrywa? I to nie coś a bardzo wiele rzeczy. Zawiodłam się, zaczęłam się zastanawiać czy mam, dla kogo żyć, mój mały sens życia spoczywał pod gruzami na rynku.

Marco

            Siedziałem przy starym, wyszorowanym, drewnianym stole i myślałem nad tym, co się wydarzyło. Hitler, nasz zwierzchnik zaatakował Polskę, kraj graniczący z naszym. Do agresji doszło już kilka dni temu. Mój przyjaciel Mario, musiał wyruszyć tam razem z nowym chłopakiem, który dołączył do nas kilka dni wcześniej. Mieli być w kompani, która zaatakuje Warszawę, stolicę Polski, a w tym centrum kultury. Generał uznał, że mam zostać w Niemczech, jednak dziś kazał mi się zgłosić do baru, w którym aktualnie na niego czekałem. Po chwili dosiadł się do mnie mężczyzna w sile wieku, miał gładko przyczesane wąsy i zaczesane do tyłu włosy, które zdobiły pasma siwizny. Uśmiechał się mimo ponurych czasów, przerażające, że niektórzy czerpali przyjemność z tego, co się działo. Nigdy nie mogłem pojąć jak wojna może być czymś przyjemnym. Jak ludzie mogli brać w niej udział, zabijać i czerpać z tego przyjemność jak Mario.
            - Witaj Marco, przepraszam, że tak nieoficjalnie i tutaj, ale chciałbym, aby nasze spotkanie pozostało w tajemnicy. – Pokiwałem głową. Do stolika podeszła kelnerka, jednak generał odesłał ją dłonią. – Słuchaj mnie uważnie, Polacy stawiają większy opór niż przypuszczaliśmy w związku, z czym twoja kompania musi udać się do Warszawy, aby udzielić wsparcia. Patrząc wstecz, musimy być bardzo ostrożni, Polacy potrafią działać w konspiracji niezauważeni. Jesteś jednym z inteligentniejszych ludzi, którzy tu zostali, musisz tam jechać i kierować oddziałem, wysłałem już rozkaz, powinien dotrzeć niedługo. Jutro pojedziesz tam wraz z kilkoma ludźmi. Polacy mają odnosić wrażenie, że życie pod okupacją jest lepsze niż życie pod zwierzchnictwem polskiej władzy. A ci, którzy będą stawiać opór mają zostać wyeliminowani. Zrozumiano?
            Pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Musiałem być posłuszny władzom, mimo, że nie byłem przekonany, co do słuszności ich poczynań. Nie widziałem niczego złego w Polsce, Polacy zdawali się mili. Kiedyś byłem w Polsce wraz z rodzicami, fakt. Nie byliśmy zbyt miło przywitani, jednak kraj sprawiał dobre wrażenie. Generał przyglądał mi się czekając na moją decyzję.
            - Rozumiem, będę gotowy o świcie.
            - I takie podejście mi się podoba! Jestem z was dumny żołnierzu.

            Nie byłem pewien czy dobrze robię, jednak rozum kazał mi milczeć, dlatego też milczałem. Musiałem pomóc narodowi, musiałem być wierny. 


Witam serdecznie! I proszę, nie bijcie.. Długo mi zajęło napisanie tego rozdziału, długo mi zajęło wymyślenie tego co ma tu być i w sumie rozdział jest o niczym, mam nadzieję, że mi to wybaczycie i poczekacie na rozwój akcji. 
Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem, które szczerze mnie ucieszyły, to dzięki Wam mam chęć pisać dalej, więc bardzo proszę o komentarze pod jedyneczką, dziękuję bardzo!
Uwielbiam Was! ♥