1 września 1939
Tej nocy spałam niespokojnie, co
chwilę się budziłam targana złymi przeczuciami. Coś złego wisiało w powietrzu.
Kiedy tylko udawało mi się przymknąć powieki miałam przed oczami zniszczoną
Warszawę i Niemców biegających po ruinach stolicy.
Od wielu tygodni mówiło się o agresji Trzeciej
Rzeszy na Polskę, kilka dni temu ogłoszono powszechną mobilizację. Jako
optymistka nie chciałam wierzyć, że zbliża się wojna. Nie teraz, kiedy byłam młoda,
miałam zacząć studia i wreszcie cieszyć się życiem. Na rynku głośno było od
spekulacji dotyczących tego czy wojna faktycznie będzie. Ojciec zawsze
powtarzał, że mam nie rozmawiać z nikim na ten temat toteż milczałam, kiedy
ludzie o tym rozmawiali. Ze względu na moją nie do końca polską urodę zawsze
bał się, że wezmą mnie za szpiega. W naszej dzielnicy wszyscy się znali, jednak
od śmierci mamy tata rzadko gdziekolwiek z nami wychodził. Bolały go słowa
ludzi, bolało go to, że porównywali mnie do mamy. Często widziałam w jego
oczach nieopisany ból, nie chciałam ranić ojca bardziej, dlatego nigdy nie prosiłam
go abyśmy gdzieś wychodzili.
Nie mogąc zasnąć wstałam z łóżka,
które dzieliłam z młodszą siostrą i wyjrzałam przez okno. Nadal było ciemno, na
ulicach Warszawy panował spokój. Nigdzie nie dostrzegłam żadnego człowieka.
Panowała grobowa cisza i to tylko pogłębiło moje obawy, że coś dziś się
wydarzy. Ojca z nami nie było. Wczoraj wieczorem wyszedł do pracy i oznajmił,
że będzie rano. Obiecałam, że zajmę się siostrą do czasu aż wróci. Podziwiałam
go, że każdego dnia jest w stanie wstać, pracować i zajmować się nami. Był
najlepszym ojcem na świecie mimo niedogodności, które musiał znosić.
Ubrałam się cicho, aby nie zbudzić siostry i przeszłam do kuchni, aby
przygotować śniadanie dla naszej dwójki. Przejrzałam szafki w domu, lecz jedyne
co znalazłam to kawałek czerstwego chleba. Ze względu na to, że dziś był piątek
postanowiłam udać się do piekarenki w pobliżu naszego domu, gdzie pracowała siostra
taty i zawsze zostawiała dla nas mały bochenek chleba. Narzuciłam na ramiona
kurtkę, którą zostawił tata, włożyłam oficerki i wyszłam na ulice Warszawy. Było
wyjątkowo ciepło, zakładałam, że termometr wskazywał mniej więcej piętnaście
stopni.
Wyszłam z kamienicy w której
mieszkaliśmy i udałam się ku bramie prowadzącej na jedną z ulic w pobliżu,
niestety w bramie stało trzech dorosłych mężczyzn z zasłoniętymi twarzami. Ze
strachu przed Niemcami schowałam się w we wnęce przy jednej z klatek zanim którykolwiek
zdążył mnie zauważyć. Rozmawiali na tyle cicho, że nie byłam w stanie zrozumieć
w jakim języku rozmawiają dopóki jeden z nich nie podniósł głosu.
- Zachowujesz się jak zdrajca
narodu Jakubie! Nie możesz myśleć o ucieczce z ojczyzny, teraz kiedy została
ogłoszona mobilizacja. Naród nas potrzebuje. – Wykrzyczał jeden z nich patrząc
na znajomego pustym wzrokiem.
- Zresztą, dokąd uciekniesz? Do
Trzeciej Rzeszy czy do ZSRR? Nigdzie nie znajdziesz schronienia jako Polak.
Chcąc
usłyszeć dalszy przebieg rozmowy pochyliłam się lekko, niestety śliski kamień
na którym stałam obsunął się i upadłam na ziemię z łoskotem. Mężczyźni
natychmiast do mnie podbiegli, jeden z nich, nazwany wcześniej Jakubem
wyciągnął mały nóż.
- Kim
jesteś? – Zapytał przygniatając mnie nogą do ziemi. Serce zaczęło mi bić
szybciej niż zwykle, patrzyłam w jego zimne, bezwzględne oczy. Widziałam w nich
tylko czystą nienawiść.
- To córka
doktora. – Powiedział drugi z mężczyzn, oskarżający Jakuba o zdradę narodu.
Wyciągnął do mnie rękę i pomógł wstać. – Nie czaj się tak, ktoś może pomyśleć,
że kolaborujesz ze szwabami.* - Pokiwałam głową, lekko się uśmiechając.
-
Przepraszam. – Wyszeptałam tylko nie wiedząc co mogę dodać.
Trzech
mężczyzn pobiegło w kierunku bramy i po chwili zniknęli z mojego pola widzenia.
Nadal lekko się trzęsłam, jeśli mężczyzna by mnie nie poznał, Jakub bez chwili
zawachania by mnie zabił. Dotarło do mnie, że mogłam umrzeć. Strzepując kawałki
ziemi z kurtki taty pobiegłam do piekarni, aby porozmawiać z ciocią Heleną.
Wchodząc do
środka lekko się uspokoiłam. Dopiero teraz zauważyłam, że sytuacja, która miała
miejsce w podwórku całkowicie wytrąciła mnie z równowagi. Czy naprawdę Niemcy
przeniknęli do naszej ojczyzny i trzeba było się ich obawiać na każdym kroku?
- Zosia,
jak ty wyglądasz na Boga. Co się stało? – ciocia podbiegła do mnie otrzepując
ziemię, której nie zauważyłam wcześniej. Zamiast odpowiedzieć, zapytałam:
- Czy coś
nam grozi? Niemcy przeniknęli do Polski?
Ciocia
stała przy malutkim stole tyłem do mnie, kiedy usłyszała moje pytanie odwróciła
się, aby spojrzeć mi w oczy. Na twarzy miała wymalowany nieopisany strach,
spróbowała go zakryć fałszywym uśmiechem.
- Nie
kochanie, nic takiego nie miało miejsca i nie będzie miało. – Pokiwałam głową,
lecz wyczułam w jej słowach fałsz. Wiedziała co się szykuje, jednak nie chciała
mi niczego powiedzieć. Nie miałam jej tego za złe, chciała mnie chronić. Wiele
lat temu odkryłam, że ciocia z tatą wiele przede mną ukrywają, ale nigdy nie zmuszałam
ich do tego by mówili. Stwierdziłam, że kiedy uznają mnie za dojrzałą to mi o
wszystkim powiedzą.
Wzięłam bochenek chleba,
podziękowałam cioci i wybiegłam z piekarni wcześniej pożegnawszy się z ciocią i
pobiegłam do domu, gdzie czekała na mnie młodsza siostra. Z uśmiechem na ustach
siedziała na łóżku i trzymała w malutkich rączkach zdjęcie mamy.
- Chciałabym, żeby tu była. –
Powiedziała cicho, wpatrując się swoimi ogromnymi zielonymi oczyma w zdjęcie
naszej rodzicielki. Pogłaskałam ją po włosach, siadając obok niej. Objęła mnie
i zaczęła cicho szlochać.
- Bardzo cię kochała.-
Powiedziałam pewnie gładząc jej ciemne włosy.
Aniela pokiwała głową na znak, że
rozumie. Wtedy jej brzuch się odezwał dając mi znać, że mała jest głodna.
Wzięłam ją za rękę i
zaprowadziłam do kuchni, ukroiłam jej kawałek chleba z piekarni.
Z uśmiechem na ustach
przyglądałam się jak powoli pochłania kromeczki chleba, zawsze powtarzała, że
uwielbia wszystko co upiecze ciocia, szczególnie jak jest świeże.
Postanowiłam zaprowadzić Anielę
do cioci do piekarni a sama chciałam udać się na rynek by zorientować się co
mówią ludzie, jak wygląda sytuacja i czy jest szansa, że zmobilizują również
tatę. Bałam się o niego, jeśli mieli zmobilizować również jego oznaczałoby to,
że zostanę sama z moją młodszą siostrą. Będę musiała zająć się Anielą. Kochałam
ją, ale nie potrafiłabym się nią zająć całkiem sama. Brakowało mi matki, czy
miało zabraknąć mi również ojca?
Nie wybiła jeszcze siódma rano,
kiedy mała dziewczynka wesoło śmiała się z żartu jednego z piekarzy u cioci. Ja
siedziałam z Heleną na zapleczu i rozmawiałam na temat mojego pomysłu.
-Lepiej się tam nie pokazuj
Zosia, niewiadomo jak zareagują na tak młodą dziewczynę wypytującą o
mobilizację. Mogą uznać, że przyszłaś na przeszpiegi, tutaj wszyscy się znają a
wasz tata rzadko o was mówi. Ja pójdę i zabiorę ze sobą Anielę. Ty poczekaj na ojca
aż wróci z pracy, przygotuj mu jakiś obiad, na pewno będzie zmęczony.-
Pokiwałam głową i przyjęłam to do wiadomości.
Jak ciocia Helena powiedziała,
tak się stało. Udała się z Anielą na rynek, a ja pobiegłam do domu, przygotować
ojcu coś do jedzenia. W trakcie drogi zastanawiałam się jak zdobędę żywność,
tata nie zostawił żadnych pieniędzy a jedyne co miałyśmy do jedzenia to kawałek
chleba u cioci.
Na podwórku jednak zmuszona byłam
się zatrzymać. Usłyszałam odległy huk. Roznosił się po okolicy zakłócając
poranny spokój, po chwili nastąpił następny a ja poczułam jak ktoś ciągnie mnie
za rękę. Nie pytając o nic pobiegłam za mężczyzną, wiedząc, że dzieje się coś
bardzo złego. Wybuchy następowały coraz częściej i jakby bliżej. Biegłam za
mężczyzną dobre piętnaście minut. Zatrzymaliśmy się przed dziwnym sklepieniem w ziemi, kiedy
dobiegłam w ogólnie nie zwróciłam uwagi na maleńkie drzwiczki, które pokryte
były liśćmi. Dotarło to mnie, że to nic innego niż schron. Otworzył przede mną
drzwi schronu i kazał wskoczyć do środka, zawahałam się tylko przez chwilę.
Miałam do wyboru albo wejść do pomieszczenia z całkowicie obcym mi mężczyzną
albo skończyć tutaj przez coś co powodowało wybuchy. skoczył zaraz obok mnie i
zatrzasnął drzwi. Bez problemu dosięgał drzwiczek znajdujących się nad nami, pociągnął
za łańcuchy przypięte do nich i zapiął na nich kłódkę.
Rozejrzałam się wokół lecz nie
zobaczyłam niczego, po chwili mężczyzna zapalił małą lampkę naftową, której
wcześniej nie dostrzegłam i uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Wiem, że mnie nie znasz. Jestem
Robert, znam twojego ojca. W razie ataku hitlerowców obiecałem się tobą zająć. –
Pokiwałam głową i przełknęłam ślinę.
- Zosia, miło cię poznać.- Wykrztusiłam
i spojrzałam na niego.- Gdzie jesteśmy?
- W schronie, na samym początku,
musimy przejść kawałek, mam nadzieje, że nie masz klaustrofobii? – Pokręciłam
przecząco głową. – Trzymaj się mnie i uważaj pod nogi.
Ruszył z miejsca niosąc przed
sobą lampę naftową. Nie miałam pojęcia dokąd idę ani kim jest ten mężczyzna.
Jedyną wiadomą rzeczą było to, że to jego podsłuchałam dziś rano i po raz drugi
uratował mi życie. Poza tym znał mojego ojca, musiałam mu zaufać. Przecież tata
nie mówił o nas każdemu, a na pewno nie prosiłby o opiekę nad nami kogoś komu
by nie ufał.
Szłam za nim krętymi korytarzami,
nie widziałam praktycznie nic więc kurczowo trzymałam się Roberta. Miałam
wrażenie, że z każdym krokiem jestem coraz niżej i że sklepienie jest coraz
niższe. W pewnym momencie dotarliśmy do miejsca gdzie jarzyło się delikatne
światło.
- Jestem! Przyprowadziłem córkę
doktora. – Powiedział mój wybawca i uśmiechnął się do towarzyszy.
- Zaczynałem się o ciebie bać
Robert.
W schronie było ciemno, paliła
się jedynie jedna lampa naftowa oświetlająca całe pomieszczenie, które wcale
nie było duże. Siedziało tu pięciu mężczyzn, dwóch z nich widziałam dziś rano,
resztę widziałam po raz pierwszy, w kącie siedziała zapłakana kobieta
trzymająca zawiniątko na rękach.
- Co się dzieje? – Zapytałam
głupio obserwując jak mój wybawca kładzie na ziemi ciemnozieloną menażkę z
czarnym płynem w środku.
- To hitlerowcy. – Powiedział
blondyn siedzący w kącie. – Bombardują nas. Dobrze was widzieć.
Osunęłam się o ścianę schronu.
- Czy mojemu ojcu coś grozi? –
Zapytałam wyobrażając sobie pokrwawione ciało taty.
- Szczerze wątpię. – Powiedział
mężczyzna, rysujący coś na ziemi. – Prawdopodobnie ukrył się w podziemiach
szpitala, od kilku dni przenosili pacjentów na najniższe kondygnacje. –
Wzruszył ramionami. – Zaczyna się wojna, pomyślelibyście?
- Staszek, kto by pomyślał, że
znów zaatakują Polskę? – Blondyn z kąta ewidentnie był wściekły. – Zabiję
każdego szwaba, którego spotkam.
- Najpierw musisz mieć czym
Wojtek. – Odezwał się Robert. – Mamy jakąkolwiek broń?
- Kamiński ukrył część w
swojej piwnicy. – Spojrzałam na mężczyznę z przerażeniem. Mój ojciec ukrywający
broń? Przecież to był zwykły lekarz zajmujący się pacjentami i nami. Nie myślał
o wojnie, zawsze mówił, że nic więcej złego nie stanie się Polsce. Że nas nie
zaatakują.
Wojtek zerwał się z miejsca i
po chwili kucnął przede mną, z dobrodusznym uśmiechem zapytał:
- Zosia, wiesz gdzie twój tata
trzyma klucze od piwnicy?
Pokiwałam nieśmiało głową.
- Leżą w szufladzie w
komodzie.
Mężczyźni spojrzeli na siebie.
- Musimy ją zdobyć. –
Powiedział Wojtek. Robert odrzucił głowę do tyłu i głośno westchnął.
- Nie mamy wyjścia.
Godziny
mijały, a ja coraz bardziej martwiłam się o rodzinę. Czy ciocia z Anielą zdążyły uciec i się ukryć zanim pierwsze bomby zostały spuszczone na rynek? Czy
tacie udało się ukryć w podziemiach szpitala? Zajęłam miejsce obok Roberta i
obserwowałam ogień płonący w lampie naftowej. Cieszyłam się, że zabrałam kurtkę
taty, było mi dzięki niej ciepło. Jej zapach przywodził mi na myśl tatę i
trochę mnie to uspokajało. Kiedy przymykałam oczy przypominałam sobie nasze
wspólne wieczory spędzane w lesie. Robert posturą bardzo przypominał mojego
ojca, nie zauważyłam nawet kiedy oparta o jego ramię zasnęłam.
Kiedy
się obudziłam mężczyźni rozmawiali po cichu o tym co zrobią gdy tylko otworzą
schron, w kącie szlochała kobieta przeklinając hitlerowców. To były najgorsze
chwile mojego życia. Nadal nie wiedziałam co z moją rodziną, a to, że mężczyźni
mówili tylko o stratach wcale mnie nie pocieszało.
~*~
Nie miałam pojęcia która była
godzina, kiedy mężczyźni uznali, że można wyjść na przeszpiegi. Z schronie nie
było zbyt dużo jedzenia, więc szybko się skończyło, trzeba było uzupełnić
zapasy.
- Bombardowanie chyba ustało.
Może nie na zawsze, ale na tą chwilę ucichło. Możemy wyjść obejrzeć szkody.
Ledwo wstałam, nogi odmówiły
mi posłuszeństwa. Gdyby nie Jakub oskarżony o zdradę upadłabym na ziemię.
Obok mnie szła nadal zapłakana
kobieta, którą obejmował Staszek. Patrzyłam na plecy Wojtka i zastanawiałam się
czy dam radę myśleć kiedy wyjdę na zewnątrz. Bałam się tego co zobaczę. Jeśli
faktycznie na stolicę spuszczono tyle bomb ile podejrzewali mężczyźni to
musiały zostać po niej same ruiny, a tego nie chciałam oglądać. Przed oczami
miałam wizje ze snów i to tylko potęgowało mój strach.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz świeciło
słońce, mimo okoliczności miło było zobaczyć jego promienie i poczuć ciepło.
Jednak po chwili przyjemne uczucie zniknęło, a uderzył mnie okropny zapach
spalenizny i czegoś dziwnego. Nie potrafiłam jasno powiedzieć co czułam, zapach
był okropny. Przywodził na myśl najgorsze koszmary, rozglądając się wokół
zobaczyłam leżącą w pobliżu kobietę. Miała dziwnie pusty wzrok, po chwili
dotarło do mnie, że to zwłoki. A dziwnym zapachem jest zapach rozkładających
się zwłok, jej zapach. Pokręciłam głową i spojrzałam an mężczyzn.
- My biegniemy do szpitala.
Musimy porozmawiać z Kamińskim.- Powiedział Robert wskazując siebie i Staszka.
– Wojtek zajmij się Zosią. Panowie, wy
poszukajcie jedzenia z Anią.– Wszyscy pokiwali głowami na znak, że zrozumieli
rozkazy i każdy pobiegł w swoją stronę.
Kiedy wszyscy oddalili się na
dość dużą odległość, odważyłam się zapytać:
- Możemy pójść na rynek? –Patrzyłam
jak Wojtek kreśli coś na ziemi, z nadzieją zacisnęłam pięści. Podniósł na mnie
wzrok i pokiwał głową.
- Tylko Robert nie może się
dowiedzieć.
Bieg za Wojtkiem całkowicie
mnie wykończył. Próbując mu dorównać zadyszałam się niesamowicie. Kiedy tylko
to zauważył zwolnił, jednak chciałam jak najszybciej zobaczyć co się stało na
rynku. Po niecałych trzydziestu minutach stanęłam przy gruzach, które niegdyś
były najczęściej uczęszczaną częścią Warszawy. Jednak nie było tak źle jak się
tego spodziewałam. Zawalił się tylko jeden i tak stary budynek, reszta
wyglądała całkiem w porządku. Jednak kiedy unormował mi się oddech usłyszałam
cichy słaby szept. Spojrzałam na gruz spoczywający pod moimi stopami i ze
zgrozą zauważyłam ciocię leżącą niecały metr dalej. Krzyknęłam do Wojtka aby mi
pomógł. Wspólnie odkopaliśmy ciocię i moją małą Anielę przytuloną do jej boku. Kiedy
zobaczyłam, że jej czaszka jest nienaturalnie wygięta zaniosłam się głośnym
płaczem. Ciocia nie wyglądała lepiej. Miała zakrwawioną twarz i brakowało jej
jednego oka. W ręce ściskała naszyjnik, który mi podała, po chwili zamknęła
oczy i odeszła na moich oczach.
Nie mogąc uwierzyć w to co się
stało zaczęłam krzyczeć, kazałam jej zostać ze mną i nie odchodzić, jednak po
niecałej sekundzie Wojtek zakrył mi dłonią twarz.
- Hitlerowcy nadal mogą tu
być. Musimy uciekać. – Pokiwałam głową i spojrzałam na rodzinę. Teraz martwą
już rodzinę.
- Pomszczę Was!
*Nie mam tu na celu obrazy Niemców, jednak chcę jak najlepiej
przedstawić nienawiść, którą żywili do nich Polacy w trakcie wojny.
Hejka!
Pojawiam się z całkiem nową historią (nie kończę starej, brak mi pomysłu na piąty rozdział, myślę, że do końca tego tygodnia się pojawi). Nie mogłam zmarnować pomysłu, który narodził się w mojej głowie, tak więc pojawiam się z tą historią.
Prolog nie jest taki jak planowałam, wyszedł słabszy niż bym tego chciała i najmocniej przepraszam. Ciężko mi oddać emocje ludzi walczących w trakcie wojny.
Mam nadzieję, że ciepło przyjmiecie tę opowieść, jest to dla mnie ogromne wyzwanie i mam nadzieję, że podołam. Obiecuję, że nie będzie przypominać podręcznika od historii.
Standardowo proszę o komentarze, bo to najbardziej motywuje!
Pozdrawiam cieplutko!♥