7 września 1939
Patrząc na
ciała ludzi leżących pod gruzami, dostawałam drgawek, moje ciało drżało, a ja
nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Klęczałam na ruinie budynku starając się
uzmysłowić sobie, co się wydarzyło. Moja ciotka nie żyła, moja ukochana siostra
nie żyła. Głośny szloch wydobył się z mojego gardła zanim zdążyłam go
powstrzymać. Poczułam jak mężczyzna klęknął obok mnie, lekko potarł moje ramię
chcąc dodać mi otuchy. Byłam mu wdzięczna za ten mały gest.
- To straszne,
co się wydarzyło, obiecuję, że nie zostawimy tak tego, ale musimy wracać. –
Powiedział zapewne przerażony wizją tego, że moglibyśmy spotkać Niemców.
Usłyszałam
jak wstaje z ziemi, otrzepał z pyłu swoje ciemne spodnie, ja nadal klęczałam
nie mogąc się ruszyć, serce mi biło znacznie szybciej niż zwykle, do oczu
cisnęły się łzy. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa, nie byłam
w stanie wstać, jednak wiedziałam, że muszę. Musiałam być silna dla Anieli. Pokiwałam
tylko głową, a Wojtek podał mi dłoń pomagając wstać. Rozejrzałam się wokoło,
wszędzie unosił się szary pył, niegdyś pełne życia miejsce było całkiem puste.
Żadnej żywej duszy oprócz nas, spojrzałam na Wojtka, który z przerażeniem
przewrócił mnie na ziemię, zakrztusiłam się unoszącym się kurzem a on zakrył mi
usta dłonią dając znać, żebym była cicho.
Leżałam na
brzuchu, przy mojej twarzy znajdowała się twarz mojej siostry, jej puste,
martwe oczy spoglądały na mnie. Na jej drobniutkiej, ślicznej buźce zastygł wyraz
przerażenia, wiedziałam, że ten widok przez długie lata będzie śnił mi się po
nocach. Chciałam odwrócić głowę, lecz Wojtek tylko mocniej przycisnął mnie do
ziemi. Po krótkiej chwili usłyszałam kroki, doszły do tego głosy, kilku
mężczyzn rozmawiało po niemiecku. Teraz rozumiałam skąd zachowanie Wojtka, nie
mieliśmy szans, żeby się ukryć, więc udawaliśmy zwłoki. Poczułam silny ból w
prawym boku, jeden z Niemców kopnął mnie w żebra. Żeby nawet do martwych nie
mieć szacunku? Cudem stłumiłam krzyk i zacisnęłam mocniej zęby. Starałam się
udawać, że nie oddycham, że nie żyję i się nie ruszam, ale wewnątrz cała
drżałam.
- Będziemy to sprzątać? – Zapytał
dziwnie akcentując każde słowo jakby nie za bardzo wiedział, co ma robić, albo
był mocno zestresowany.
- No, co ty, dobrze się czujesz?
Sami to zrobią i jeszcze będą nam wdzięczni, że pozwoliliśmy im wziąć zwłoki i
je pochować, żałosne obrzędy. – Zaśmiał się, nienawidziłam go z całego serca.
Ten śmiech, ten głos był dla mnie jedną wielką obrzydliwością. – Co z tobą
Andreas? Żałujesz ich? – Słyszałam jak mężczyzna wzdycha.
- Nie. Chodźmy stąd, nie lubię
patrzeć na zwłoki. – Rzucił i obydwóch mężczyzn odeszło, po kilku minutach,
które zdawały się trwać wieczność, Wojtek podniósł głowę i rozejrzał się
wokoło. W promieniu wzroku nie znajdowała się ani jedna żywa osoba. Wstał z
ziemi otrzepując się z gruzu i pyłu, sama zrobiłam to samo. Nadal miałam
miękkie kolana, ale nie chciałam widzieć już Niemców, po prostu nie chciałam.
Brzydzili mnie. Miałam wrażenie, że chłopak czuje to samo, uśmiechnął się
kwaśno.
- Musimy uciekać, trzymaj się
mnie. – Pokiwałam tylko głową na znak, że rozumiem.
Biegliśmy dużo wolniej niż
poprzednio, Wojtek, co chwilę zatrzymywał się przy każdym skrzyżowaniu i
rozglądał się czy przypadkiem nie ma w pobliżu Niemców, w rezultacie do punktu
kontaktowego dotarliśmy bardzo późno, Robert już był, czerwony ze złości.
- Gdzie wyście byli?! I jak wy
wyglądacie?! – Nie krzyczał, po prostu ton jego głosu był ostry i bardzo
nieprzyjemny, doskonale wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Zmieszany
blondyn spojrzał na swoje brudne spodnie i nie wiedział, co powiedzieć.
- To moja wina. – Przyznałam. –
Chciałam zobaczyć co z rynkiem, musiałam. Moja ciocia tam była.
Robert siarczyście zaklął pod
nosem.
- Pomyśleliście, co by było
gdybyście spotkali tam Niemców? – Jego głos złagodniał, patrzył na nas jak tatuś
na niegrzeczne dzieci.
- W zasadzie to spotkaliśmy. –
Wyrzucił z siebie Wojtek, Kuba wraz z żoną usiedli z wrażenia, Robert zbladł,
przez kilka chwil nie wiedział, co powiedzieć.
- Jak to możliwe, że żyjecie? –
Wykrztusił łamiącym się głosem.
- Udawaliśmy zwłoki. – Wojtek
wzruszył ramionami. – Lepiej mi powiedz, co z Kamińskim.
- Twoja pomysłowość nigdy nie
przestanie mnie zaskakiwać Wojtek. – Robert pokręcił głową z aprobatą. – Jeśli
natomiast chodzi o Kamińskiego to wszystko w porządku. Zeszli do piwnic
szpitala. Pytał o ciebie Zosia, powiedziałem mu, że masz się w miarę dobrze i
mam nadzieję, że nie kłamałem. Postaram się dziś was przetransportować do niego,
póki, co musimy zdobyć jedzenie. – Pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
Zaproponowałam mężczyznom,
żebyśmy poszli do jednego z piekarzy cioci, na pewno będzie wiedział, co zrobić
a i ze względu na ciocię na pewno chętnie pomoże. Robert chętnie na to
przystał, jednak Wojtek pozostawał sceptyczny, zasypywał nas pytaniami, co będzie,
jeśli spotkamy Niemców. Na samym końcu zgodził się pójść, lecz zastrzegł sobie,
że jeśli zauważylibyśmy jakieś niebezpieczeństwo natychmiast udamy się do
schronu.
Po kilku minutach biegu
stanęliśmy przed drzwiami domu piekarza, dopiero teraz doszło do mnie, że
przecież mogło go nie być w domu, mógł uciec, schować się w schronie dokładnie
tak jak my, albo umrzeć w trakcie ataku. Przy ostatniej myśli pokręciłam głową,
nie mógł umrzeć, żył a ja musiałam w to wierzyć. Wojtek jako pierwszy podszedł
do drzwi wejściowych, cicho zapukał, lecz drzwi drgnęły, nacisnął klamkę i
drzwi ustąpiły. W domu zastała nas grobowa cisza, miałam wrażenie, że każdy
nasz krok słychać na ulicy, nie zdawałam sobie sprawy z tego jak drżę dopóki
Robert nie zwrócił na to uwagi pytając czy mi nie zimno. Było mi zadziwiająco ciepło,
po prostu bałam się tego, co zobaczę. Z salonu przeszliśmy do małego aneksu
kuchennego, tam również nikogo nie było. Wycofaliśmy się i skierowaliśmy się ku
sypialni, gdzie leżała na podłodze szkatułka z biżuterią, teraz już pusta.
Został w niej tylko srebrny łańcuszek. Otworzyłam szafę stojącą naprzeciwko
łóżka i nie zobaczyłam w środku ani jednej rzeczy. Wyjechali. Wyszłam do
przedpokoju, gdzie Wojtek się rozglądał. Po chwili usłyszeliśmy trzask deski
przy wejściu, natychmiast padliśmy na podłogę.
- Ktoś tu jest? – Głos piekarza
rozniósł się po domu, który powinien pozostać pusty. Wstałam z ziemi, jego
zielone oczy były pełne przerażenia.
- Boże Zosia, ty żyjesz.
- Tak i potrzebuję pana pomocy.
Pokiwał głową na znak, że się
zgadza. Wziął z sypialni łańcuszek, po który przyszedł, przedstawiłam mu moich
towarzyszy. Widziałam jak nieufnie na siebie patrzą, ale w tej chwili nie
mogłam niczego na to poradzić. Zamiast do punktu kontaktowego pobiegliśmy
prosto do szpitala.
Szczerze mówiąc, od kiedy
usłyszałam, że z tatą wszystko w porządku zrobiło mi się lżej na sercu,
strasznie się o niego martwiłam, ale z drugiej strony czułam się winna.
Pozbawiłam go kolejnej osoby w rodzinie. Najpierw stracił ukochaną żonę, potem
dziecko i siostrę, to musiało być dla niego okropne. Nie byłam w stanie
wyobrazić sobie ogromu bólu, który w sobie nosił. Po części z mojej winy.
Pozwoliłam Anieli umrzeć, pozwoliłam, aby Niemcy ją zabili, gdyby tylko poszła
ze mną, przeżyłaby. Przed oczami stanęła mi jej twarz, zastygła w przerażeniu,
jej oczy pełne strachu, bólu. Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza, chciałam
nad sobą panować, ale nie potrafiłam znieść śmierci siostry od tak, to była
jedyna osoba, która naprawdę mnie rozumiała i wspierała. Był jeszcze tata, ale
nie bywał w domu często, zazwyczaj siedział w pracy wracając późną nocą i
wychodząc wcześnie rano. Teraz do mnie docierało, że to nie tylko praca,
wnioskując z rozmów moich towarzyszy od pierwszej wojny wraz z moim dziadkiem
gromadzili broń na wypadek wojny, nie było to łatwe, ale dziadek miał kilku
znajomych, którzy bez problemu to załatwiali, wszystko było w porządku, nie
znali prawdziwego nazwiska mojego dziadka, tylko pseudonim, myśleli, że mieszka
w Poznaniu, nie w Warszawie. Nie było szans, żeby zdradzili Niemcom nasze
położenie. Byłam przerażona wizją mojego taty z karabinem, ale dzięki temu
czułam się bezpieczniejsza.
Przekraczając próg szpitala
pierwszy raz pomyślałam, że cieszę się na widok tego miejsca, zaraz zobaczę
ojca. Jednak podczas schodzenia w dół, czułam nieopisany strach, nie potrafiłam
powiedzieć skąd się wziął, przecież powinnam być spokojna, powinna mnie
uspokajać wizja ojca czekającego na najniższej kondygnacji. Po tym jak weszłam
na salę i zobaczyłam jedynego żyjącego krewnego zrozumiałam skąd wziął się
strach, to ja miałam powiedzieć mu o śmierci Anieli, cioci. Nie ja chciałam być
tą osobą, ale musiałam. Musiałam być silna, nie mogłam okazywać słabości.
- Zosia! Boże jak dobrze cię
widzieć. – Krzyknął ojciec podbiegając do mnie z kartą jakiegoś pacjenta w
dłoni. Szczerze się uśmiechnął i przytulił mocno do siebie. – Tak się o ciebie
bałem. Robert mówił mi, że żyjesz. Nic ci się nie stało?
- Wszystko w porządku tato. –
Spojrzał na mnie, zmierzył mnie wzrokiem tak samo jak wszystkich wchodzących do
pomieszczenia.
- Gdzie Aniela? Gdzie Helena?
- One nie żyją tato, hitlerowcy
je zabili.
Nigdy nie widziałam, aby ojcem
targnęły emocje, nawet na pogrzebie mamy był spokojny. Nigdy nie okazywał przy
nas złości, zawsze odreagowywał w samotności. Tego dnia to się nie zmieniło,
upadł na kolana i zakrył twarz dłońmi, chciałam jakoś mu pomóc, dać znak, że
jestem z nim. Ale nie wiedziałam, co mogłabym zrobić, zamiast tego Robert
kucnął przy nim i ruchem dłoni nakazał nam się oddalić. Razem z Wojtkiem
odeszliśmy w kąt gdzie siedziała garstka lekarzy. Spojrzeli na mojego kompana.
- Może panu opatrzyć te ranę? –
Spojrzał i na mnie i na nią pytającym wzrokiem,. Nie widziałam żadnej rany,
jednak po chwili dotarło do nas, że mówi do Kuby stojącego za nami. Na jego
policzku znajdowała się głęboka rana, z której sączyła się krew. To
zadziwiające, że wcześniej tego nie zauważyłam. Dotarło do mnie, że zbyt wiele
uwagi poświęcałam samej sobie, nie przejmowałam się innymi, nie myślałam o
konsekwencjach moich czynów, robiłam wszystko, aby mnie było wygodnie. Przecież
gdybym nie chciała zostawić Anieli u cioci nadal by żyła, gdybym została z nimi
ja bym nie żyła i może to było lepsze.
- O czym myślisz? – Zapytał Wojtek
siedzący obok mnie. Zatopiona w myślach nawet nie zauważyłam, kiedy się do mnie
dosiadł, nie zauważyłam nawet, kiedy ja usiadłam. Rozejrzałam się szybko,
wszędzie wokoło byli lekarze, pielęgniarki i ciężko chorzy ludzie. Nie
dostrzegłam wszystkich z personelu a i tak małe pomieszczenie nie pomieściłoby
wszystkich, mimo, że piwnica rozciągała się pod całym szpitalem, doszłam do
wniosku, że część ludzi musi być na wyższych piętrach bądź w innej części piwnicy.
- O niczym ważnym. – Nie chciałam
wyjść na słabą, chciałam mu pokazać, że jestem silna. Poza tym, miał
wystarczająco dużo własnych zmartwień, nie chciałam dokładać mu kolejnych. To
ja naraziłam dziś jego życie, to dla mnie ryzykował własne życie. – Chciałam ci
podziękować.
- Za co? – Zapytał szczerze
zdziwiony spoglądając mi prosto w oczy.
- Uratowałeś mi życie, i
ryzykowałeś swoim. To dużo.
- Nie przesadzaj, to nic takiego.
- To bardzo dużo, naprawdę dziękuję.
- Może spróbuj się przespać?
Niewiele spałaś w schronie, a teraz jesteśmy bezpieczni.
Pokiwałam głową, miał rację. W
schronie spałam bardzo mało nie chcąc uronić ani słowa z tego, co mówią,
dochodziło do tego zamartwianie się o krewnych. Wtedy jeszcze łudziłam się, że
reszta mojej rodziny żyje. Jak głupia byłam myśląc, że ktoś może przeżyć taki
atak. Czułam się winna śmierci moich krewnych. Położyłam się na ziemi, przykrył
mnie zieloną płachtą pachnącą szpitalem. Zapadłam w bardzo niespokojny i płytki
sen, przed oczami cały czas miałam smutną twarz mojej uroczej siostry, mówiącej
mi, że to moja wina, że to wszystko, co się dzieje jest przeze mnie.
Ze snu wyrwał mnie ciepły i
spokojny głos Roberta.
- Przyniosłem ci jedzenie. –
Powiedział kładąc obok mojej twarzy malutką grudkę ciasta. Podziękowałam i
usiadłam na podłodze, obok mnie leżał Wojtek, który w trakcie snu wyglądał jak
aniołek. Był naprawdę silny i podziwiałam go. Mimo konsekwencji zawsze robił to,
co podpowiada mu serce, nie patrzył na swoją wygodę tylko na innych ludzi, jego
serce pełne było ciepła. Szczerze zazdrościłam mu tego daru, chciałam stać się
bardziej otwarta na ludzi, bardziej wrażliwa, mniej egoistyczna. Przełamałam
bułkę na pół i potrząsnęłam ramieniem Wojtka. Usiadł natychmiast z przerażeniem
w oczach.
- Co się dzieje? – Nawet w
trakcie snu był gotowy do działania.
- Nic takiego, Robert przyniósł
jedzenie. – Podałam mu pół bułeczki.
- Dziękuję, ale nie jestem
głodny. Jedz. – Powiedział z uśmiechem i z powrotem położył się na ziemi, zanim
zdążyłam ugryźć pierwszy kawałek mojej połówki zasnął. Mimo jego odmowy
postanowiłam zostawić mu połówkę, byłam głodna, ale on też, był dużo większy i
potrzebował więcej jedzenia, postanowiłam znaleźć mu coś jeszcze, żeby po
przebudzeniu rano mógł się najeść i chciałam porozmawiać z tatą, wyjaśnić mu,
co się stało. Wstałam z podłogi tak cicho i ostrożnie jak tylko mogłam, nie
chciałam obudzić nikogo w okolicy. Przemknęłam obok śpiących ludzi i udałam się
do najbardziej oddalonej części skrywanej za parawanem, gdzie musiał znajdować
się mój ojciec, podchodziłam coraz bliżej, tak cicho jak mogłam. Wszędzie wokół
byli ludzie, mniej lub bardziej przerażeni leżeli pod kocami, płachtami i
cienkimi prześcieradłami.
- Jan, przykro mi, że umarła
Aniela, ale pamiętaj, że masz jeszcze Zosię i..
- Cicho Robert, nie chcę, żeby
Zośka wiedziała. Kiedyś z nią o tym porozmawiam, ale to nie jest czas, nie
teraz.
Co mój ojciec przede mną ukrywał?
Pospiesznie wróciłam na swoje miejsce nie chcąc, aby tata wiedział, że podsłuchałam
jego rozmowę z Robertem. Całe życie wydawało mi się, że ojciec jest ze mną w
stu procentach szczery, jak mogłam nie zauważyć, że coś przede mną ukrywa? I to
nie coś a bardzo wiele rzeczy. Zawiodłam się, zaczęłam się zastanawiać czy mam,
dla kogo żyć, mój mały sens życia spoczywał pod gruzami na rynku.
Marco
Siedziałem
przy starym, wyszorowanym, drewnianym stole i myślałem nad tym, co się
wydarzyło. Hitler, nasz zwierzchnik zaatakował Polskę, kraj graniczący z
naszym. Do agresji doszło już kilka dni temu. Mój przyjaciel Mario, musiał
wyruszyć tam razem z nowym chłopakiem, który dołączył do nas kilka dni
wcześniej. Mieli być w kompani, która zaatakuje Warszawę, stolicę Polski, a w
tym centrum kultury. Generał uznał, że mam zostać w Niemczech, jednak dziś
kazał mi się zgłosić do baru, w którym aktualnie na niego czekałem. Po chwili
dosiadł się do mnie mężczyzna w sile wieku, miał gładko przyczesane wąsy i
zaczesane do tyłu włosy, które zdobiły pasma siwizny. Uśmiechał się mimo
ponurych czasów, przerażające, że niektórzy czerpali przyjemność z tego, co się
działo. Nigdy nie mogłem pojąć jak wojna może być czymś przyjemnym. Jak ludzie
mogli brać w niej udział, zabijać i czerpać z tego przyjemność jak Mario.
- Witaj Marco,
przepraszam, że tak nieoficjalnie i tutaj, ale chciałbym, aby nasze spotkanie
pozostało w tajemnicy. – Pokiwałem głową. Do stolika podeszła kelnerka, jednak
generał odesłał ją dłonią. – Słuchaj mnie uważnie, Polacy stawiają większy opór
niż przypuszczaliśmy w związku, z czym twoja kompania musi udać się do Warszawy,
aby udzielić wsparcia. Patrząc wstecz, musimy być bardzo ostrożni, Polacy
potrafią działać w konspiracji niezauważeni. Jesteś jednym z
inteligentniejszych ludzi, którzy tu zostali, musisz tam jechać i kierować
oddziałem, wysłałem już rozkaz, powinien dotrzeć niedługo. Jutro pojedziesz tam
wraz z kilkoma ludźmi. Polacy mają odnosić wrażenie, że życie pod okupacją jest
lepsze niż życie pod zwierzchnictwem polskiej władzy. A ci, którzy będą stawiać
opór mają zostać wyeliminowani. Zrozumiano?
Pokiwałem
głową na znak, że rozumiem. Musiałem być posłuszny władzom, mimo, że nie byłem przekonany,
co do słuszności ich poczynań. Nie widziałem niczego złego w Polsce, Polacy
zdawali się mili. Kiedyś byłem w Polsce wraz z rodzicami, fakt. Nie byliśmy
zbyt miło przywitani, jednak kraj sprawiał dobre wrażenie. Generał przyglądał
mi się czekając na moją decyzję.
- Rozumiem,
będę gotowy o świcie.
- I takie
podejście mi się podoba! Jestem z was dumny żołnierzu.
Nie byłem pewien
czy dobrze robię, jednak rozum kazał mi milczeć, dlatego też milczałem. Musiałem
pomóc narodowi, musiałem być wierny.
Witam serdecznie! I proszę, nie bijcie.. Długo mi zajęło napisanie tego rozdziału, długo mi zajęło wymyślenie tego co ma tu być i w sumie rozdział jest o niczym, mam nadzieję, że mi to wybaczycie i poczekacie na rozwój akcji.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem, które szczerze mnie ucieszyły, to dzięki Wam mam chęć pisać dalej, więc bardzo proszę o komentarze pod jedyneczką, dziękuję bardzo!
Uwielbiam Was! ♥