22 września 1939
~Zosia~
Uważnie przyglądałam się twarzom
mężczyzn siedzących wokół drewnianego, wyszorowanego stołu, wśród nich
znajdował się mój ojciec. Miał lekko zmarszczone brwi, zmarszczki na jego
twarzy były jeszcze bardziej widoczne, a dolna warga nerwowo drżała. Uderzył pięścią
w ławę i gwałtownie wstał z miejsca.
- Czy wy myślicie, co robicie?! To
nie ma najmniejszego sensu! Nie możecie! – Krzyczał wymachując rękami, ukazując
tym swoje oburzenie.
- Myślę, że to dobry pomysł… -
Wtrącił się Robert zerkając na mnie. Opuściłam wzrok na swoje dłonie, które
nagle wydały mi się najciekawsze na świecie.
- Jesteś za młody żeby zrozumieć
pewne rzeczy. – Warknął wściekle. – Nie zgadzam się. To zbyt niebezpieczne. – Dodał,
po czym opuścił miejsce spotkania nie zapominając o głośnym trzaśnięciu
drzwiami przy opuszczaniu pomieszczenia.
- I tak uważam, że powinniśmy wyjść
na zewnątrz pomimo zagrożenia. – Odparł Wojtek opierając głowę na dłoni,
wyglądał na wyjątkowo znudzonego całą sytuacją jakby właśnie nie toczyła się
wojna, jakby nasze życie nie było zagrożone na każdym kroku.
- To mało rozsądne Wojtek. – Wtrącił
pan Antoni siedzący zaraz obok niego. – Możecie zginąć, Niemcy są wszędzie.
- Nie mamy pewności czy zaraz nie
pojawią się tutaj. – Wstał z miejsca. – Jeśli tak stawiacie sprawę to ja
wychodzę. Zawołajcie mnie jak będziecie mieli jakieś konkretne zadanie do
wykonania dla mnie.
Opuścił pomieszczenie a zaraz po nim
pan Antoni mrucząc pod nosem obelgi w kierunku Wojtka. Zostałam sama z
Robertem, który intensywnie się we mnie wpatrywał jakby czekał na mój
najmniejszy ruch. Westchnęłam cicho i wstałam z miejsca, jednak poczułam jak
jego dłoń zaciska się na mojej. Chciałam się wyrwać, ale skutecznie mi to
uniemożliwił zaciskając uścisk.
-, Czemu mnie unikasz Zosia? –
Zapytał patrząc mi prosto w oczy. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć, więc
odwróciłam wzrok wpatrując się w drzwi i modląc o wybawienie.
- Nie unikam, wydaje ci się.
- Próbujesz zrobić ze mnie idiotę? –
Podniósł lewą brew do góry i spojrzał na mnie powątpiewająco.
- Nie. Po prostu… To nie ma prawa
bytu Robert. Nie drąż, po prostu daj mi spokój. – Wyrwałam dłoń z jego uścisku
patrząc na jego twarz, na której malowało się zdziwienie. Wyszłam z
pomieszczenia zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Aby nie musieć już dzisiaj z
nikim rozmawiać udałam się prosto do części sypialnej, w której położyłam się
na kawałku podłogi przeznaczonym tylko dla mnie.
Chyba powoli zaczynałam rozumieć
jego zachowanie… Szukał odskoczni, a ja byłam idealną kandydatką na to miejsce,
chyba postąpiłam dokładnie tak samo. To było przykre, aczkolwiek wojna ma w
sobie coś, że spycha moralność ludzi gdzieś na drugi plan. W trakcie wojny
ludzie robią rzeczy, których nigdy nie zrobiliby normalnie. Chociaż może to
wtedy pokazują swoją prawdziwą naturę, bo czują się bezkarni?
Moje rozmyślania przerwał głośny
huk, usłyszałam pisk kobiet, krzyk mojego ojca. Zerwałam się szybko na równe
nogi i pobiegłam w miejsce, jak mniemałam, wybuchu. Może nie było to zbyt
rozsądne, ale jakiś cichy głosik na tyle mojej głowy jednak kazał mi to zrobić.
To, co tam zobaczyłam nie było aż tak drastyczne jak się tego spodziewałam, w
zasadzie nikomu nic się nie stało. Wszyscy byli cali i zdrowi, jedyną zmianą,
którą zdołałam dostrzec był gruz w okolicy schodów. Jednak wszyscy byli
przerażeni, widziałam niemy strach wymalowany na ich twarzach. Ponownie spojrzałam
na gruz, lecz widoczność przysłaniała mi chmura pyłu powstałego w trakcie
wybuchu. I to, co tam zobaczyłam również mnie zmroziło.
Niemcy.
Stojący na przedzie mężczyzna miał
ciemniejsze niż wszyscy inni włosy i piwne oczy. Uśmiechał się z wyższością
spoglądając na nas. Miał w oczach coś strasznego, poza wypisanym w nich gniewem
i nienawiścią. To było coś innego, coś dużo gorszego niż chęć zabicia nas
wszystkich. W dłoni pewnie trzymał pistolet wymierzony w nas, powiedział cicho
kilka słów po niemiecku, najwyraźniej do swoich towarzyszy. Chyba zdawali się
tylko na to czekać, bo z ogromnymi uśmiechami na twarzach wycelowali w nas
swoje pistolety. I zaczęli strzelać.
Poczułam jak moje ciało zostaje przygwożdżone
do ziemi czyimś znacznie większym. Oddech tej osoby był niespokojny, zdawał się
denerwować, ale ja nie czułam strachu. Czy to możliwe, że nie bałam się
śmierci? Od początku wojny doskonale wiedziałam, że czeka mnie odejście z tego
świata, czy to miało być już teraz? Czy miałam zginąć tak po prostu? Bez walki?
Nigdy nie byłam jakoś szczególnie waleczna, zawsze na wszystko się zgadzałam.
Można było rzec, że byłam bardzo ugodowym człowiekiem. Nigdy z nikim się nie
pokłóciłam, tak na poważnie, a co tu dopiero mówić o walce? O biciu się?
Zaraz, o czym ja w ogóle myślę na
chwilę przed śmiercią?!
Podniosłam głowę do góry, chcąc
zobaczyć jak wygląda sytuacja, pięciu Niemców ostrzeliwało podziemia szpitala, trafiając
albo w ludzi albo w ściany. Hałas był przeraźliwy, oprócz dźwięków wystrzałów
można było usłyszeć krzyk ludzi oraz przeraźliwy szloch. Nigdzie nie mogłam
dostrzec ojca. Jeden z Niemców podniósł otwartą dłoń do góry, jak później
zrozumiałam, dając sygnał, aby przestali. Podszedł do mnie wolnym krokiem.
Skopał ze mnie mężczyznę, który uratował mi życie, a mnie podniósł do góry.
Ledwo stałam na nogach lekko się chwiejąc, lecz on zdawał się nie zwracać na to
najmniejszej uwagi. Chwycił mój podbródek w dwa palce i mocno pociągnął do góry
zmuszając do popatrzenia mu w oczy. Uważnie lustrował wzrokiem moją twarz na
chwilę zatrzymując się na oczach. W jego twarzy coś drgnęło, coś jakby zdawało
się zmienić. Prychnął cicho patrząc na bliznę na moim podbródku, nabytą za
czasów niemowlęcych. Zerknął za moje plecy w tym samym czasie wystrzeliwszy z
broni powalił pana Antoniego.
- Sukinsyn. – Warknęłam cicho.
- Jaka waleczna. – Zakpił ponownie
spoglądając mi w oczy.
Rozumiał polski?!
Puścił moją twarz, po chwili
uderzając kolanem w mój brzuch. Sapnęłam głośno zginając się w pół, podniósł mnie
za ramiona do góry, po czym popchnął do przodu.
- Nauczę cię szacunku do rasy panów
gówniaro. – Warknął tuż przy moim uchu. Wzdrygnęłam się czując jego oddech na
swojej szyi. Wręcz mnie wrzucił w ramiona swojego towarzysza, który wykręcił
moje ręce do tyłu.
- Tym, którzy przeżyli. Oficjalnie
ogłaszam, że Warszawa od teraz jest pod zwierzchnictwem Adolfa Hitlera! Miasto
zostaje wcielone do Trzeciej Rzeszy! – Krzyknął patrząc na garstkę żyjących
ludzi, następnie zaśmiał się kpiąco. Odwrócił się plecami do moich przyjaciół i
wszedł po schodkach, które prowadziły na wyższe kondygnacje szpitala. Przy
ujściu kucnął wyciągając ręce, drugi Niemiec podsadził mnie. Wciągnął mnie na
górę, rzucając mną o ziemię. Starałam się myśleć logicznie, lecz pulsujący ból
w okolicy brzucha zdecydowanie mi to uniemożliwiał. Wstałam chwiejnie i
podążyłam za Niemcem, który w skowronkach wyszedł ze szpitala zaciągając się
świeżym powietrzem. Nieświadomie sama to zrobiłam. Od tak dawna nie czułam
niczego poza typowym piwniczym zapachem.
Pod
bramą szpitala, gdzie właśnie zmierzaliśmy, stał wysoki, dobrze zbudowany
Niemiec. Palił papierosa obserwując nasz pochód, lecz z każdym kolejnym krokiem
coraz mocniej czułam bijącą od niego aurę. Mówiła tylko jedno, niepokonany.
Wyglądał i czuł się jak zwycięzca. Kiedy dostrzegł mnie między Niemcami z
wściekłością rzucił papierosem o ziemię zgniatając go ciężkim, żołnierskim
butem.
-
Mario do cholery! Kazałem ci ogłosić, że przejęliśmy Warszawę a nie brać zakładników!
Nie wyraziłem się wystarczająco jasno kretynie?! A wy, czemu go nie
powstrzymaliście?! – Krzyczał patrząc na mężczyzn z ognikami wściekłości w
oczach.
-
Nie będę sobie pozwalał, żeby jakaś polska szmata mnie obrażała. – Warknął w
swojej obronie Mario, a przynajmniej tak wywnioskowałam.
-
Nie obchodzi mnie twój honor idioto! Masz ją wypuścić. – Bardziej rozkazał niż
powiedział Niemiec.
Dlaczego
nie chciał mnie zabić tak jak wszyscy inni? W mojej głowie zaczęło pojawiać się
milion pytań. Czy był dobrym Niemcem? Czy tacy w ogóle istnieli? – To rozkaz. –
Dodał, żyłka na jego czole niebezpiecznie pulsowała. Jeden z osobników, który
do tej pory trzymał moje ręce, rozluźnił uścisk, widząc wzrok dowódcy, puścił
mnie całkowicie pozwalając odejść.
Miałam
nogi jak z waty, nie mogłam chodzić. Zrobiłam krok w tył, skinęłam głową w
ramach podziękowania i zaczęłam biec w stronę szpitala, musiałam się dowiedzieć
czy mój ojciec żyje. Czy zostałam sama? Chociaż jedna rzecz nie dawała mi
spokoju, dlaczego ten Niemiec kazał mnie wypuścić? Dlaczego mnie nie
rozstrzelał? Poza tym, wydawał się taki piękny…
~Marco~
Stałem w mieszkaniu dowódcy czekając
na rozkazy. Nie podobało mi się to, że Niemcy zdobywali mieszkania w Warszawie
uprzednio mordując właścicieli. To było złe. Mimo wszystko, każdy człowiek
zasługiwał na szacunek i nie rozumiałem jak można było zabić kogokolwiek tylko
po to, żeby zająć jego mieszkanie? Bestialstwo, inaczej nie potrafiłem tego
nazwać. Pokój, w którym stałem był urządzony dosyć prosto i bardzo
funkcjonalnie, w rogu stało przykryte białym kocem łóżko, po drugiej stronie,
również w rogu mieściła się szafa wykonana z ciemnobrązowego drewna, na jej
boku można było dostrzec nacięcia. Jakby ktoś mierzył tu wzrost. Szafa nie
wyglądała na bardzo starą, więc musiało mieszkać tu dziecko, zanim zostało
zamordowane. Westchnąłem głośno i podszedłem do okna. Widok był naprawdę
przyjemny, jeśli odrzuciło się świadomość, że wszędzie tam leżały martwe ciała,
można było powiedzieć, że nawet zachwycający. Taki zwykły, a jednak piękny.
Obserwowałem słońce kierujące się ku zachodowi, kiedy drzwi otworzyły się z
głośnym trzaskiem. Generał wszedł do pomieszczenia i zajął miejsce przy stoliku
znajdującym się na samym środku pokoju. Gestem dłoni zaprosił mnie, abym do
niego dołączył. Krzyknął coś niezrozumiałego, kiedy pojawił się mały chłopczyk.
Był przerażony. Jego małe, zielone oczy były pełne strachu, drobne dłonie się
trzęsły a on sam oddychał głośno i niemiarowo. Spojrzałem na niego ze
współczuciem, postawił na stole tacę, którą trzymał chwilę wcześniej.
Powiedział coś, co chyba miało być jakąś formą grzecznościową i ukłoniwszy się
nisko, opuścił pomieszczenie, uprzednio zamykając drzwi. Miał może z siedem
lat, i na pewno nie był Niemcem.
Podniosłem wzrok na generała unosząc
jedną brew do góry.
- Nie patrz tak na mnie Reus. Wbrew pozorom
też mam serce. – Odrzekł na me nieme pytanie. – Nie pozwoliłem go zabić. Tak
płakał za mamą, to było głupie, ale może mi się na coś przydać. Wydaje się
inteligentny, szybko łapie niemiecki, może go adoptuję? Kto wie? – Słysząc to,
pożałowałem, że zdążyłem upić łyk kawy przyniesionej przez chłopaka.
Zachłysnąłem się nią patrząc z niedowierzaniem na mojego zwierzchnika, nie mogłem
uwierzyć w to, co słyszę. Natomiast on zaśmiał się głośno.
- Przepraszam. Nie spodziewałem się.
– Wymamrotałem spoglądając na plamę powstałą na mundurze przed chwilą.
- W pełni rozumiem, sam się tego nie
spodziewałem. – Powiedział wzruszając ramionami. Taki wesolutki, z wypiekami na
twarzy i dobrodusznym uśmiechem, wyglądał na dobrego dziadziusia, a nie na
najlepszego generała Trzeciej Rzeszy. Jednak jego rysy twarzy nagle stężały i
powrócił stary, dobry generał.
- Ale nie kazałem ci tu przychodzić,
żeby pochwalić się chłopakiem. Reus, czytałem w raporcie, że kazałeś wypuścić
kobietę wziętą za zakładniczkę w trakcie natarcia, czy to prawda? – Zapytał mężczyzna
groźnym tonem.
No właśnie, ta Polka. Sam nie za
bardzo wiedziałem, dlaczego aż tak bardzo zależało mi na tym, aby Mario ją
wypuścił. Może to przez te oczy? Pełne woli walki, nieskrywanej nienawiści do
nas, chciałbym zobaczyć ją w walce, w której ona też miałaby szansę. Poza tym,
zdziwienie na twarzy moich żołnierzy było tego warte.
- Po pierwsze wyglądała bardziej na Niemkę
niż na Polkę. – Zauważyłem powoli pijąc kawę. Starałem się ważyć każde słowo,
aby nie powiedzieć czegoś nie tak. – Po drugie, rozkazy od pana brzmiały
inaczej. Nie było mowy o braniu zakładników, a doskonale pan wie, że nienawidzę
zbędnego rozlewu krwi, szczególnie młodych ludzi. A Mario ewidentnie upatrzył
ją sobie za cel, jeśli mam być szczery nie za bardzo wiem, dlaczego.
- Nienawiść Mario do Polaków może
nam się bardzo przydać. Ale to prawda, postąpiłeś dokładnie według moich
zaleceń. Czy nie chciałbyś czasem troszkę się zbuntować Marco? Jesteś
doskonałym strategiem a mimo to zawsze uważnie słuchasz moich rad i nanosisz na
plany wszystkie poprawki, które zasugeruję.
- Ponad wszystko cenię
doświadczenie. – Odparłem pewnie. – Dzięki pana doświadczeniu możemy być w
stanie uniknąć błędów, które ja mógłbym popełnić zdając się tylko na intuicję.
- I za to cię cenię Marco! Tak
trzymać żołnierzu! – Powiedział znów wesołym tonem popijając kawę. – Mam do
ciebie jeszcze kilka spraw organizacyjnych. Chciałbym, żebyś również załatwił
sobie jakieś mieszkanie, wygodnie by było gdyby znajdowało się blisko tego.
Często będę cię wzywał na rozmowy. – Skinąłem głową. – Chciałbym abyś dowodził
swoim oddziałem dalej, częstotliwość i rozmieszczenie patroli zostawiam tobie.
Jakaś łapanka czy ostrzelanie raz na jakiś czas nie zaszkodzi, muszą wiedzieć,
kto i dlaczego rządzi. Rozumiesz?
-
Tak jest! – Zasalutowałem gwałtownie wstając. Generał uśmiechnął się życzliwie.
- To dobranoc Marco. Jesteś dobrym
człowiekiem. – Powiedział również wstając. -
Mogę mieć prośbę? – Spytałem ostrożnie, uważnie obserwując reakcję generała,
kiedy powoli skinął głową uśmiechnąłem się szeroko. – Chciałbym porozmawiać z
tym chłopcem. Mówił pan, że coś rozumie po niemiecku.
- Prawda, zaskakująco dużo. –
Pokiwał głową intensywnie nad czymś myśląc. – No dobrze. Nie widzę problemu.
Wyszedłem z pokoju, stojąc w
korytarzu zastanawiałem się gdzie mógł być pokój chłopaka. Wybrałem drzwi zaraz
obok przejścia do kuchni i cicho zapukałem. Odpowiedziało mi ciche „proszę”. Wszedłem do środka, chłopiec siedział na
wypłowiałym dywanie skubiąc rączkami jakąś kartkę, którą trzymał.
- Mogę? – Spytałem tak wesoło na ile
było mnie stać. Dziecko z niepewnym uśmiechem pokiwało głową. – Nazywam się
Marco, a ty? – Zapytałem siadając obok niego na dywanie. Broń, którą miałem
schowaną pod mundurem, boleśnie wżynała mi się w miednicę.
- Jan. – Powiedział nieśmiało,
jednak jego oczy skrywały ogromny strach.
- Hej, nie bój się mnie. To, że
jestem Niemcem, nie znaczy, że cię skrzywdzę. Dobrze? – Rzekłem patrząc na
dziecko. Rozumiał mnie, ale nie wierzył. No w końcu to Niemcy pozbawili go
rodziny, rozumiałem go mimo wszystko. – Posłuchaj mnie uważnie, generał to mimo
wszystko dobry człowiek, wiąże z tobą duże nadzieje, nie zawiedź go. I
pamiętaj, nie zrobi ci krzywdy, dobrze? Gdybyś potrzebował w czymś pomocy,
chętnie ci pomogę. Zapytaj tylko generała o namiary na mnie. – Nie wiedząc, co
mogę więcej powiedzieć, poczochrałem włosy chłopaka. – Niedługo znowu wpadnę.
Nie bój się mnie. Nie zrobię ci krzywdy. – Wyznałem wstając z podłogi.
Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco i wyszedłem z pokoju. Pożegnało mnie
ciche „dziękuję”.
Tak się zastanawiałam.. Czy ktokolwiek jeszcze tu zagląda? :D Nie? Nikt..? XD No nic, dodaję obiecany rozdział.~
Do zobaczenia!
I wiem, że pojawiam się po xxx czasu, strasznie mi przykro, że tak długo nic tu nie napisałam. Ale jestem.
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda :)
Pozdrawiam cieplutko! ♥
~fulmine